KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA
geylang road ma kilkadziesiat przecznic. ciagnie sie i ciagnie od obrzezy centrum az po podmiejski katong, muzulmanska dzielnice sypialniana. singapurskie ministerstwo turystyki wolaloby zebysmy tam nie lazili. nie opisuje geylangu w rozdawanych na kazdym kroku kolorowych broszurach, ani nie wspomina o nim na stronach promujacych miasto. podobnie przewodniki. ot, wspominaja cos o ciekawej, tradycyjnej architekturze czy przebakuja o czerwonych latarniach, ale i jedno i drugie niemrawo i bez przekonania. dokladnie odwrotnie niz tamten spotkany nad ranem chinczyk o mocno wybaluszonych oczach i dziwnie przyspieszonym, oksfordzkim slowotoku. geylang? nie byliscie na geylang? to gdzie byliscie, w centrum? w tej plastikowo szklanej makietce dla turystow? i pewnie myslicie, ze wiecie cokolwiek o tym miescie? powiem wam, chcecie wiedziec, to jedzcie sobie na geylang, tam jest prawdziwe zycie, prawdziwy, stary singapur, macie jakas mape? wyrywa i chwiejnym gestem stawia wielka krope. oooo-tu!
geylang prowadzi dwa zycia. odrebne, niezalezne i mimo laczacych je miejsc, zupelnie niezazebione. wraz z nadchodzacym zmrokiem gladko i plynnie przechodzi z jednego swiata w drugi. z poprawnej, czystej jasnosci w gesta, szemrana ciemnosc. za dnia jest zwykla ulica, zdobna w klimatyczne, lokalne „domosklepy”, szczegolnie tutaj udany mariaz chinskiej tradycji i wplywow kolonialnej, klasycznej estetyki. mienia sie stylami, forma, kolorami. na parterach handel, uslugi, jadlodajnie, na pietrach, pod dachem przestrzenie dzielone na klitki-mieszkania. zycie, sprawy, codziennosc. mijaja anonimowo, nikna w miejskim tlumie. ulica jakich wiele. gdy ja opuscisz przed zmrokiem, szybko o niej zapomnisz. ale jesli zostaniesz…
geylang to meski swiat. kobiety w nim istnieja o tyle o ile moga przyniesc przyjemnosc mezczyznom. dlatego jest ich tu wiele. zjawiaja sie wraz z ciemnoscia, rytnicznym stukotem obcasow. usmiechy, powitania, przypalany papieros. dokladnie w tym samym czasie, bliskosc i dalekosc wypelnia loskot rolet konczacych kolejny dzien pracy. wlasciciele sklepow, warsztatow i restauracji ustepuja miejsca budzacej sie nocnej zmianie. rozblyskuja neony. dziewczyny rozgniataja filtry znaczone czerwienia i bez pospiechu zmierzaja w strone plastikowych, tanioknajpianych stolikow. zjedza tam kolacje. a moze to obiad? sniadanie?
siedzimy w jednej z tych knajpek, w glebi, w bocznej uliczce. po drugiej stronie budynek, przez otwarte okna widac klatke schodowa. przy wejsciu szyld: bar ten i ten, na gorze, na trzecim pietrze. dziwi dlaczego na trzecim, chwile rozmawiamy, moze nizej tez bary, tylko szyldow nie maja… przerywa nam glosny smiech, kolejne kuse wdzianka, torebka, zapalniczka. zajely ostatnie miejsca. zupa, herbata i ryz. mezczyzn na razie nie ma, pojawia sie za godzine, zastawia obficie stoly jedzeniem, piwem i wzrokiem wpatrzonym w telewizor. i beda jak posagi siedziec tak az do znudzenia. a kiedy nuda nadejdzie, wyjasnia nam tajemnice baru na trzecim pietrze.
geylang zaskakuje. spodziewalismy sie zgielku, muzyki, lubieznosci. a tutaj, prawie cisza, powolnosc, niemal znuzenie. nikt nie nagabuje, nie kusi, nie zacheca. owszem, cala ulica wraz z ciemnosciami przecznic sklada nieme oferty. tutaj salon masazu, tam klub, bar, sklep dla doroslych, choc mlodym wstep wzboniony, zapraszamy serdecznie, przed knajpa kilka dziewczyn w „szkolnych mini mundurkach”, czerwone chinskie lampiony kolysza sie na wietrze, cenniki hotelowe kusza promocjami, godzina dziesiec dolarow, taniej nigdzie nie znajdziesz. a jednak czegos brakuje, jakiejs energii, charyzmy. mijamy kolejne uliczki, nagle przychodzi olsnienie. tu nie ma zadnych bialych, oni tu sa po swojemu. to miejsce stworzone jest dla nich i im nie brakuje niczego. to my jestesmy jak sroki, przyzwyczajeni do blyskow, do wrzaskow, alkoholu. zeby bylo zabawnie, musi byc glosno, z famfara. dla nas powstaly patpong i nana plaza w bangkoku, tam sie odnajdujemy, tam wiemy jak fetowac.
roznica kulturowa.
i wtedy sie geylang otwiera. nabrzmiewa, wypelnia lepkoscia. zaczyna pokazywac male subtelnosi. wzrok, gest, tajemnica, mrocznosc, za rogiem rozmowa, ten bar na trzecim pietrze, naprawde nie jest barem, ale kolejnym hotelem, w ktorym gdy wchodzisz po schodach wybierasz sobie dziewczyne na ulubionym polpietrze. spokojnie, po cichu, bez wrzawy. bo oni nie przyszli tu wrzeszczec. oni tu chca sie odprezyc.
Bo nie zna życia ten kto nie był
w Geyland – tradycyjna architektura
i czerwone latarnie – to jest to hotel
za 10$ i same przyjemności……
Pragnę nieśmiało powiedzieć, że nie
mogę się doczekać następnych odcinków
KOMIKSU na Końcu Świata.
niesmialo musze stwierdzic, ze nie mamy czasu robic wszystkiego :/
strasznie bym chcial zeby powstawaly szybciej a wlasciwie w ogole nowe odcinki ale troche sie przeliczylismy z mozliwosciami wytworczopoznawczymi:)
komiks na pewno powstanie ale nie w najblizszym czasie
Nieśmiało rozumiem ale czekać mogę…….