http://picasaweb.google.pl/maugoska/NadziejaPrzydrozna#
otaczajace lime puebla, jak pustynia przesypujaca kolejne klepsydry wydm, sa w ciaglym ruchu. zycie w biedzie wymusza ruch. bogactwo moze sobie pozwolic na bezruch. skrajne ubostwo w bezruchu zakleszcza. a bieda, bieda przyprawiona jest nadzieja i ta nadzieja nie pozwala sie zatrzymac.
pierwsza fala splynela z gor w latach piecdzeisiatych wraz z pierwszym wniesionym w te gory telewizorem. kolorowa banka seriali rozpoczela zauroczona szklanym ekranem migracje. ta, pelna wiary struzka, plynie nieprzerwanie do dzis. niesieni nadzieja nastepni i nastepni przyjezdzaja, rozgladaja sie, szukaja, drepcza, przechodza z miejsca na miejsce, probuja, az w koncu zmeczeni, ale wciaz nie zlamani bezwiednie wpadaja w pulapke pozornej tymczasowosci. tylko na moment, na przeczekanie wykradaja pustyni kawalek goracego kurzu i jak mrowki zaczynaja znosic do niego to karton, to deske, to blache, to kawalek folii, beczke, galaz, karton, deske, blache, kawalek… i nagle, ta chwila, potem chwila dluzej rozciagaja sie niespostrzezenie na cale, pelne walki zycie. to walka wciaz i o wszystko. z biedadomem, bo wiecznie sie rozpada i nieustannie trzeba go naprawiac, wzmacniac, latac. z brudem, bo nie ma biezacecj wody, a kurz pustyni znajduje droge do najmniejszych szczelin. z ciemnoscia, ze skwarem, z zacofaniem, z zimnem, bo nie ma elektrycznosci. z sasiadem, bo pozyczyl i nie oddal. z dlugimi godzinami w piekle korkow, ze strugami deszczu, z ta nadzieja, ktora mnie tu przywiodla i w koncu ze soba samym, by mimo wszystko wytrwac, bo moze juz jutro to na mnie bog raczy spojrzec przychylnie. a wtedy…
wtedy poloze sie i odpoczne.
Na Was drodzy podró?nicy, zawsze kto? spojrzy przychylnie,
bo jeste?cie bogaci duchem.
az nie do wiary, ze ta bieda jest taka kolorowa
przygn?biaj?ce.
ergo: seriale daj? (z?udn?) nadziej??
;]
pozdrowienia z podwarszawskiej wioski.
Zaskoczony jestem, ?e seriale mog? co? da?. Do tej pory my?la?em, ?e tylko zabieraj?.
douga…
dzien dobry, sprowokowales:)
wiesz, oni, ci ludzie, zyli sobie od wiekow w swoich wioskach, w gorach wulkanicznych, zielonych, zyznych, karmiacych. w swiecie, ktory dawal im spokoj duszy, tak, moze nie oferowal produktow jakosci iso, ale za to pomidory mialy smak pomidorow, kukurydza – kukurydzy, a szaman wyjasnial wszelkia niewiedze. wiem, moze to bylo zycie prymitywne, pozbawione dobr cywilizacji, ale myslisz, ze one sa rzeczywiscie takimi dobrami? byc moze szwajcarzy, szwedzi czy inni singapurczycy dobrze sobie z nimi radza, ale tu, cywilizacja ciagle przynosi zlodziejstwo, bron na ulicach, walke o kazdy centymetr, o kazdego centa, o honor, o przetrwanie. oraz smieci, wielkie, nieokielznane gory, sterty, polacie smieci. to naprawde wyglada strasznie. no i ostatnia rzecz, dla mnie, barometr wszystkiego. usmiech. ci ludzie sie nie usmiechaja. tam w gorach, usmiech jest wszedobylski, spontaniczny, naturalny. tu, wszedzie po drodze, jezeli jakikolwiek sie pojawia, jest nieszczerym, wymuszonym grymasem wyrysowanym na twarzy. i znow, zupelnie osobiscie. jedynym moim w zyciu obowiazkiem, jest byc szczesliwa. bo kiedy jestem szczesliwa, wszystkim dookola jest lepiej. a oni – oni szczesliwi nie sa. i to sie stalo wlasnie przez kawalek szkielka w kolorach rgb. dlatego mysle, ze jednak zabraly. swiety spokoj. no i obledne widoki na strzeliste szesciotysieczniki:)
pozdr.m.