http://picasaweb.google.pl/maugoska/Aquidaban#
no, no, no, czesto sie to nie zdarza…
kiedy stanelismy twarza w twarz z plynaca na polnoc barka aquidaban, uslyszelismy go. pierwszy raz od nie pamietam kiedy, glos rozsadku rzucil zza plecow: macie wlasnie ostatnia szanse, zeby tu nie wsiadac. i nie chodzilo mu o to, ze na barce nie ma juz miejsca, to bylo widac na pierwszy rzut oka, dla niego przejscie trapem, dzielacym lodz od ladu bylo zwyklym szalenstwem. zostal na brzegu.
los wynagradza za wysilek. kiedy po pol godzinie, pokonalismy pierwsze dziesiec metrow prawej burty, pojawila sie nadzieja. z jednej z lawek mlody chlopak sciagal zapakowane owocami kartony. po godzinie bylismy w domu. nieugieta cierpliwosc przyniosla nam miejsce do przycupniecia oraz szczeline miedzy cebula a arbuzami, w ktorej wyladowaly nasze plecaki. zamieszkalismy w sklepie.
barka aquibadan zostala stworzona do przewozenia towarow. i w wielu krajach i wielu okolicznosciach tak by wlasnie bylo, ale tu, na polnocy paragwaju, w krainie pustkowia, bagien i bezdrozy jest jedynym sensownym transportem. dlatego, kiedy zaladowane zostana paczki, przychodzi czas na pasazerow. zasada jest jedna i bardzo prosta: wcisniesz sie – plyniesz. wcisnelismy sie jako ostatni.
siedzimy w przejsciu. lodz nie jest duza, ma jakies 25 metrow. no wiec siedzimy i patrzymy na nieustajacy sznureczek przeciskajacych sie ludzi. mija godzina, potem druga. zadna twarz sie nie powtarza. patrzymy na nich i jedna mysl nie daje nam spokoju. jak ci wszyscy ludzie beda spac, jak zamierzaja sie polozyc, skoro na stojaco i siedzaco wypelniaja cala przestrzen. to ze sobie poradza, wiemy, nie mozemy sie tylko doczekac, zeby zobaczyc jak to zrobia.
wnetrze aquidabana wyglada jak mrowisko. pozornie chaotyczne, w rzeczywistosci jest jednak perfekcyjnie sprawna wspolegzystencja tlumu. nikt tu po nikim nie depcze, nikt na nikogo nie wpada, nie zlosci sie, nie zzyma, nie narzeka, nie przeszkadza. jest bar, jest toaleta, trzy sklepy na dolnym pokladzie, na dziobie i rufie sie pali, w srodku jest ciszej, bo dzieci. na barce poza ludzmi plyna dwa male kociaki. placza sie miedzy nogami, klada na srodku przejscia, igraja z kocim losem a jednak dzieki uwadze nic zlego sie im nie staje.
nasz sklep jest jednobranzowy, sprzedaje tylko jedzenie. lecz pozostale dwa maja towary na kazda okazje. gdy doplywamy do portow, arbuzy, kanapki i soki znikaja pod gora bluzek, naczyn, czapeczek, zabawek, pod sufit wedruja klapki, termosy, lalki i torby a cale przejscie wypelnia gwar kupujacych kobiet. i nie ma godzin otwarcia, niewazne czy jest poludnie, dwudziesta czy trzecia nad ranem. tu rytmem zakupow i targow rzadzi rytm przybic do portow.
mielismy plynac trzy doby, najdalej, do bahia negra. los jednak splatal nam figla, spotkana w drodze siostra zmienila nasze plany. gdy stanelismy na brzegu, twarza w twarz z nasza barka, ten tak dobrze znany glos zalu, westchnal: i znow sie skonczylo.
plyneliscie jak na arce noego, barka a na niej wszystko:))
nie b?d? narzekac na autobusy w warszwaie, obiecuje….
Barka jak barka, tylko kotów ?al:)