7 sekund

DSC_0636.jpg
http://picasaweb.google.pl/maugoska/Ruta40#

12 maja 2009, patagonia, ruta 40
tak. spal. nawet nie zauwazyl kiedy zasnal. dzwiek motoru powoli zgasl, a obrazy zaczely przeplywac przed oczami jak w niemym filmie. snil o bezdrozach patagonii, o krach na lago viedma, o lodowcu, jak rzeka splywajacym z gor wstegami blekitnego zimna, snil o kondorach przeszywajacych mrozne powietrze wieczoru. znal to miejsce od zawsze. rozumial nadchodzace po sobie zmiany, wiedzial, ze kiedy stopnieje snieg, ta brunatna ziemia zrodzi zielen usiana kroplami kwiatow, wiedzial, ze potem wiatr uniesie ich zolte platki az nad atlantyk, a wtedy rosliny rozpoczna nierowna walke ze spiekota lata. nic go nie moglo zaskoczyc, czul sie bezpiecznie w tej surowej, nie konczacej sie przestrzeni. nic go nie moglo zaniepokoic. nic, az do dzis. niepokoj nadszedl podstepnie. bez wyraznego powodu, nieokreslony, niedopowiedziany, cichy. tak. nagle zrozumial – cichy. to miejsce nie zna ciszy. zna spokoj, ale ten spokoj rodzi sie w akompaniamencie powiewu, zna zlosc, podsycana przez silne podmuchy wiatru, zna rezygnacje, zna poddanie, wymuszone nienasyconymi uderzeniami wichur. ale cisza, ciszy nie bylo tu nigdy. ta cisza budzila strach. nieznana, potworna, niemo dudniaca w skroniach. nagle zaczal sie w niej unosic. coraz wyzej i wyzej. im bardziej oddalal sie od ziemi, tym glebiej sie w niej zatapial, gluchl, pograzal. czul nadchodzace niebezpieczenstwo.
za oknem swiszczaco przeplywala patagonska monotonia. oderwalam wzrok od szyby, spojrzalam na kierowce i zamarlam. nie wierzylam wlasnym oczom. spal.

upadek perito moreno

zeszyty strony-43-kadr.jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/PeritoMoreno#

gdyby jakims nie daj boze cudem, to cudo wyladowalo nagle w warszawie, czubkiem dajmy na to miazdzac palme na degolu, to nawet tesco na natolinie by nie ocalalo. zygmunt razem z kolumna zapadliby sie pod ziemie, problem okolic palacu kultury zostalby raz na zawsze rozwiazany, a ogrod botaniczny w powsinie, musieliby przerobic na zimowy.
a tu?
tu, ze swoimi czternastoma kilometrami dlugosci, czterema szerokosci i piecdziesiecioma piecioma metrami wysokosci, jest zaledwie kruszynka.

upadek lodowca.jpg
a tu? tu, zawala sie wlasnie pietnastopietrowy wiezowiec. jeden z pieciu tego dnia.

krolowie zycia

psyyy.jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/Psy#

krolowie zycia, szaroburzy szczesliwcy. jeden z przetraconym karkiem, drugi z bielmem na oku, trzeci nijaki, czwarty rudy, czarny, rozwalesani zbiegowie cywilizacji. ktos mowi do nich „a casa!”, do domu! do domu? oszalales? przeciez ja bezdomny jestem! przeciez to cala moja wolnosc, moje zycie, moje szczescie. bron boze, niech nikt mnie do domu nie zabiera, nie wysyla, ja nie chce. nie widzisz jak mi dobrze? podbiegne do ciebie, podgryze, klepniesz mnie, poglaszczesz, a potem bedziemy szli. ty rownym krokiem, ja rowno przy tobie. bedziemy grali w ta gre, ze jestem twoj. a potem byc moze wyciagniesz z plecaka kawalek kielbasy, a! zreszta co tam kielbasa, kawalek chleba czy czegokolwiek, wszystko mi jedno, nie jestem glody, troche tylko lakomy, czasem ludzie wyciagaja takie dziwne smaki, wiesz, miedzynarodowe, sam nie wiesz ile kuchni poznalem na tej drodze czteroprzecznicowej z centrum nad jezioro. wiesz, to moj rewir. nie to zebysmy sie szczegolnie o rewiry klocili, ale z czasem utarly nam sie sciezki. ja chadzam ta wlasnie. tam dalej ten rudy, o widzisz? widzisz jak merda? nowych znalazl. a czasem sie bawimy, gramy. idziemy we dwoch i znajdujemy kogos i idziemy za nim az do spotkania pierwszego glaskacza. zawsze predzej czy pozniej sie trafi taki co po glaszcze. wtedy ten poglaskany idzie za nowym. no i co. to samo. a nuz z plecaka kielbase wyciagnie, albo chleb, cokolwiek, niewazne, bo przeciez glodny nie jestem. to o zabawe tu chodzi. i zeby dzien dobrze spedzic. bo wiesz, tutaj jest dobrze, jest swiety spokoj. z knajp sporo jedzenia wyrzucaja, ulice sa ciche, to mozna sie po nich walesac, snuc dnie, pajeczyny drog i nie martwic sie o nic. jedyne czego czasem moze brakuje, to tego poglaskania. no bo nie kazdy sie odwaza poglaskac kark przetracony albo leb z bielmem na oku. ale moze to i dobrze. to byloby uciazliwe, tak wciaz sie od glaskania opedzac.

http://www.chileaustral.com/perros/ingles.shtml

torres del paine „realidad”

komiks-torres.jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/TorresDelPaine#

na potrzeby filmu, reklamy, radia i telewizji jestesmy w stanie wskazac miejsca gdzie:
1. non-stop przesiaduja kondory
2. non-stop jest bialy szkwal
3. non-stop jest tecza
4. non-stop jest tecza i bialy szkwal razem
5. non-stop wieje
6. non-stop czlowiek wpada na cos pieknego
7. i nigdy nie brakuje lodu do drinkow

alfonso torres paine „antirelativo”

antirelativo II.jpg

raz mozna. obiecalismy sobie uroczyscie, ze nigdy wiecej to sie nie powtorzy. a bylo tak. ta rzezba wpadla nam w oko zupelnie przypadkiem. stala w bardzo slabo eksponowanym miejscu, wlasciwie na uboczu. wiadomo o niej niewiele. najbardziej prawdopodobna jest historia, mowiaca, ze znany, chilijski rzezbiarz, niejaki alfonso torres del paine (1840-1917), stworzyl ja na poczatku zeszlego stulecia, zainspirowany ogloszeniem przez einsteina rownania e=mc2. wyceniana jest na ok. 30000 chilijskich pesos i jest czescia ogromnej kolekcji dziel artysty, wciagnietej na liste unesco w 1978 roku. co nam do glow strzelilo, zeby ja zawinac, nie mamy pojecia. podejsc bylo kilka. najpierw ja troche przestawilismy, zeby sprawdzic, czy nie wywola to poruszenia wsrod obslugi. po dwoch dniach wrocilismy. ciagle stala tak, jak ja zostawilismy. nastepny poranek byl decydujacy. dla niepoznaki, tomek poszedl sam, z papierem w reku i blagalna prosba, czy nie moglby skorzystac z toalety. w drodze do lazienki rzezbe zgarnal, by w ciszy wychodka zapakowac i schowac pod kurtka, po czym pewnym siebie krokiem dolaczyl do mnie, czekajacej kilkaset metrow dalej. i ot to cala prawda. uf. musielismy sie przyznac, bo strasznie nam to ciazy.

DSC_0246.jpg
a przy okazji, czy ktos moglby ja przechowac do naszego powrotu, bo nie chcemy miec problemow na granicy? wyslemy poczta.

prosta historia

zeszyty strony-36.jpg
kolejna slona strona 🙂
http://picasaweb.google.com/maugoska/Porvenir#
http://picasaweb.google.com/maugoska/PuntaArenas#

porvenir i punta arenas rozdziela ciesnina magellana. laczy – plywajacy po niej prom. na pierwszy rzut oka, nic interesujacego. jednak kiedy chce sie z tego polaczenia skorzystac, okazuje sie, ze…
dla uproszczenia, przyjmijmy, ze prom powinien opuscic porvenir o czternastej. jest dziesiata. poniewaz wieje, nie wiadomo, czy bedzie plynal czy nie. to zalezy od tego, czy wyruszyl z punta arenas. a jak sie dowiedziec czy wyruszyl? ano trzeba sluchac lokalnego radia. ale nawet jesli podadza, ze wyruszyl, to to i tak nic nie znaczy, bo w ciagu kwadransa moze sie zmienic pogoda. wtedy prom zawroci i kolejna probe podejmie dopiero nastepnego dnia. no dobrze, a co, jesli nie ma sie odbiornika? wtedy trzeba do radia isc. to trzy ulice dalej. jak wszystko, bo ulic jest tu szesc na krzyz. zalozmy, ze prom wyruszyl. trzeba jakos zorganizowac transport do oddalonego o piec kilometrow portu. pojscie na piechote odpada, bo… wieje. do portu jezdzi autobus. zeby nim pojechac, nalezy do wlasciciela autobusu zadzwonic, podac swoj adres i czekac o umowionej godzinie na ulicy, bo w porvenir nie ma ani dworca ani przystankow. to niby proste, ale… okazuje sie, ze dopoki nie wiadomo czy prom przyplynal czy nie, dzwonienie nie ma sensu. bo jesli nie przyplynal, autobus nie jedzie. w tym leniwym miasteczku jest to rownoznaczne z tym, ze nikt tam nie odbiera telefonu. pozostaje wiec czekac na informacje w radio. jest. teraz mozna dzwonic. odbiora albo nie. a jesli w koncu odbiora, moze sie okazac, ze dodzwonilismy sie za pozno i autobus juz wyruszyl, zeby zdazyc przed czternasta. wtedy mozna probowac lapac go gdzies po drodze. gdzie? nie wiadomo. trzeba szukac. uda sie albo nie. zalozmy, ze sie nie udalo, ale jakos mimo wszystko dotrzemy do portu. ciagle jeszcze nie wiadomo, czy wyplyniemy czy nie. przyjmijmy, ze przestaje wiac. prom rusza. a my na nim. doplyniemy. albo nie.

kto, kto jesli nie ty…

wiatr-1.jpg

http://picasaweb.google.com/maugoska/DrogaDoPorvenir#
http://picasaweb.google.com/maugoska/DrogaDoPuertoNatales#

…zatrzyma sie dzis?
nie wierze! spelnienie dzieciecych marzen, najprawdziwszy, wielki tir. 250 kilometrow popijania mate, ogladania zdjec corek, sluchania opowiesci o tym kto, kiedy i jak o malo nie stracil zycia w mijanych po drodze przepasciach, nie milknacy klakson pozdrowien, przystanek by nabrac wody ze strumienia, tez wezcie, no bierzcie, bierzcie, najlepsza na calej ziemii ognistej, rownina, wybrzeze, rio grande, wysiadka.
bialy ford. dyskusja o wyzszosci mate nad mate. wygrywa terrere, paragwajska, pita na zimno, z lodem. ale tu sie nie da, nie ten klimat, nie to, co u mnie w domu, na polnocy… dyskusja o wyzszosci polnocy nad poludniem. san sebastian. granica.
rozklekotany citroen. milczenie. po kilkudziesieciu kilometrach, wiecie co? moge troche zboczyc i zawiezc was na droge do porvenir, chcecie? o, to by bylo cudownie. pieknie dziekujemy. to tu, powodzenia.
„tu” jest skrzyzowaniem. krzyzuja sie, biegnace az po horyzont, polne drogi. na tych drogach znaki: porvenir 100, san sebastian – 60, puerto yartou – 120, primavera – 75 km. dookola – plaskie, zoltobrunatne pustkowie. zadne zycie nie ma tu ani szans ani sensu. jest zdmuchiwane przez wiatry hulajace pomiedzy zatoka inutil i oceanem. siedemnasta. pierwszy raz w zyciu, dziekujemy za kazdy kilogram w plecakach. bez nich, nie daloby sie stac. siedemnasta trzydziesci. przypomina sie zdziwienie wyrysowane na twarzy kierowcy, kiedy uslyszal dokad chcemy jechac. osiemnsta. przypominaja sie slowa, ze tedy nikt nie jezdzi.
rany boskie! co wy tu robicie? zbawienie. hmm, chyba czekamy na panow. wsiadajcie. ale macie szczescie, kreca glowa z niedowierzaniem.

kto, kto jesli nie…
mercedes. chcecie na lotnisko? nie, nie, dziekujemy.
bmw. chcecie na lotnisko? usmiechy.
bialy pickup. chorwat. ale jaki ja tam chorwat. cztery lata mialem, kiedy mnie tu przywiezli. to byla wielka fala emigracji. wszyscy jechali, cale rodziny. od dziecka tu jestem. czyli czylijczyk? o nie, zaden czylijczyk, ja tu, w punta arenas mam samych przyjaciol z chorwacji. nawet swoj klub mamy. jestem przewodniczacym. zamysla sie. wiecie, dziwne to zycie, ja juz sam nie wiem skad jestem, gdyby nie moja senora, to nie wiem, co bym zrobil. zamyslam sie. moja senora… pieknie tu mowia o zonach.
malutki osobowy. jak na filmach. zatrzymuje sie kawal dalej i cofa. para dunczykow, wiec po europejsku. o rowerach, gwatemali, christianii, muzyce, grafice, ich studiach, mieszkaniach w kopenhadze, o warszawie, podrozach, rozach, fiolkach, postoj papieros, postoj pstryk zdjecie, koniec drogi, dziekujemy, to na razie, do widzenia, powodzenia.
stop.

przerwa techniczna

Picture 045.jpg

taaaaaaaak…
po przejsciu gorami prawie stu kilometrow, po siedmiu nocach w namiocie, po dwoch dniach bialych szkwalow, po slotach, deszczach (ze sniegiem), pluchach, blotach, wichurach, po kilkunastu posilkach z serii „chemioterapia”, po bolu gradla od lazenia z rozdziawiona geba, dzis… od switu pijemy wodke (stolichnaya!viva rasija!), zagryzamy lososiem i bawimy sie w zabawe: kto pierwszy zejdzie z lozka, ten …. 🙂
bylo pieknie! jest pieknie! za chwile, dalszy ciag programu.
ca-lu-jeeee-my !!!

zimno ci? rozbierz sie!

yamana.jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/YamanaPhotosOfPostcardsAndMuseumYamanaInUshuaia

na poczatku byly kobiety. to one wszystkim rzadzily i o wszystkim decydowaly. chatki kina byly warownia ich wladzy. to w nich, odgrodzone od niepowolanych spojrzen, odprawialy magiczne rytualy dajace im moc. nikt nie byl do konca pewien, czy spotykaly sie tam z duchami, czy same nimi byly. ich ciala byly naznaczone, a twarze skryte pod maskami. budzily strach i szacunek. pewnego dnia, jeden z wracajacych z polowania mezczyzn trafil nad rzeke i ku swemu przerazeniu spostrzegl myjace sie kobiety. juz chcial uciekac, kiedy nagle zauwazyl, ze ich naznaczenia, to zwykle malunki, teraz splywajace z nurtem. wscieklosc mezczyzn nie czekala dlugo na ukojenie. wszystkie kobiety z wyjatkiem malych dziewczynek, zostaly zabite. tak skonczyl sie matriarchat. od tej pory, to mezczyzni maluja swe ciala, skrywaja twarze za maskami, tancza rytualne tance i zasiedlaja chatki kina. kazda kobieta, ktora sie do nich zblizy, naraza sie na smierc.
indianie yamana, dotarli na ziemie ognista jako ostatni, 7000 lat temu i zasiedlili waskie pasmo poludniowego wybrzeza. czesc zycia spedzali w zbudowanych z kory drzew lodziach, polujac na wieloryby, foki, delfiny i ryby, a czesc, na ladzie, wedrujac z miejsca na miejsce, mieszkajac w szalasach i zywiac sie zbieranymi na plazy malzami i algami.
szesc i pol tysiaca lat ich spokojnej egzystencji, zostalo brutalnie przerwane przez fernando magellana i jego odkrycia. szesnasty wiek to pocztek nowej ery dla europejczykow. i poczatek konca indian. historia jakich wiele w obu amerykach. nierowna walka, choroby, proby europeizacji, cywilizowania… populacja liczaca 2500 osob w polowie dziewietnastego wieku, w ciagu trzydziestu lat zostala zredukowana do trzystu. niedlugo pozniej, wlasciwie przestala istniec.
wraz z nia, zniknal tez chyba najbardziej niewiarygodny sposob adaptacji do otaczajacych warunkow. ziemia ognista lezy w strefie ryczacych czterdziestek i wyjacych piecdziesiatek. co to znaczy – wiadomo. jest skrajnie zimno i wietrznie, porywiscie, swiszczaco, zmiennie, surowo, nieprzewidywalnie i nieprzyjaznie. i w takich wlasnie warunkach, indianie yamana postanowili sie… rozebrac. cale zycie spedzali nago. jedyna ich ochrone przed zimnem, wiatrem, sniegiem i deszczem, stanowily zmieszany z ziemia foczy tluszcz, ktorym sie smarowali oraz luzno narzucony na plecy, kawalek zwierzecej skory. brrrrrr.

tam, gdzie rosna koniczyny

zeszyty strony-33.jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/Ushuaia#

ushuaia urodzila sie ze stemplem „fin del mundo” i prawdopodobnie dokladnie tyle i dla nas by znaczyla, gdyby nie te czterolistne slicznostki. o pojedynczych spotkaniach nawet nie bede wspominac. widzialam juz cale poletko w piskorni pod nasielskiem, spotkalam prawie tuzin na polach mokotowskich, przywiozlam sliczna kolekcje z kociewia, z borow tucholskich, nie wierzylam wlasnym oczom w peguche, w ekwadorze… jednak to, co dzieje sie tutaj, przekracza wszelkie granice. sa wszedzie. koniec swiata!

a jakie los lubi lody?

DSC_0041a (8).jpg

bo postanowilismy zaczac los kusic:)
„para polakow, podrozujaca dookola swiata szuka mozliwosci poplyniecia dokadkolwiek. mozemy pracowac (tez jako graficy) lub dzielic koszty podrozy. mowimy po polsku, angielsku, w podstawowym hiszpanskim, rosyjskim i francuskim. nie jestesmy ograniczeni przez czas. mozemy wyplynac dzis lub za dwa miesiace, na tydzien albo na pol roku. jesli jestes zainteresowany, skontaktuj sie z nami…”
zostalo na drzwiach, w porcie w ushuaia. poza tym, z autobusow przesiadamy sie na stopa a z hosteli wyprowadzamy sie do namiotu.

kochani, wracamy…

wszystko sie kiedys konczy. tak, wiem, ze to banal. jednak ten banal jest do bolu prawdziwy. chcemy, nie chcemy… mozemy sie drzec, krzyczec, buntowac, smucic. mozemy plakac albo popadac w cynizm, mozemy sie zapierac rekami, nogami i myslami, mozemy udawac, ze nas to nie dotyczy, przeciez jeszcze nie, jeszcze chwila, conajmniej chwila, no bo przeciez jeszcze tyle by sie chcialo.
ale…
najlepiej, najspokojniej i najdojrzalej jest ten fakt po prostu zaakceptowac. nie ma sensu walka z wiatrakami, zaprzeczanie oczywistosciom, twierdzenie, ze czarne jest biale. nie ma co histeryzowac, rano znow wzejdzie slonce, ludzie zjedza sniadanie, przyjdzie przyplyw, po nim odplyw, wiosna, po niej lato, ot zwykle kolo zycia. by moglo trwac, jak trwa, wszystko musi sie konczyc. nawet nam. nawet teraz. i tak sie wlasnie dzieje. i nas to w koncu dopadlo. skonczyl nam sie kontynent.
DSC_0102.jpg
pozdrawiamy z ziemii ognistej:)

pozdrowienia z…

chile jest jak europa. jest przecietne, usrednione, zuniformizowane, pozamiatane i z plastikowymi workami w koszach. jest jak romans hiszpana z niemcem, przyprawiony szczypta szwajcarskosci. z ulicami wypelnionymi ludzmi z kolekcji jesien-zima, stajacymi na czerwonym swietle i chowajacymi sie w oblokach zapachow ¨fabrique en france¨. podobnie jak temu krajowi, nic im nie mozna zarzucic, sa mili, usmiechnieci, pomocni i spokojni. wszyscy dokladnie tak samo, poprawnie, srednio nijacy. ich twarze znikaja z pamieci jeszcze nim oni sami znikna za pierwszym rogiem. brakuje tu zycia, tetna, rozmachu, zdecydowania. brakuje tej prostej prawdy bijacej z oczu indian, rybakow czy gorali. nic tu nie zaciekawia, nie porywa, nie zatrzymuje. nic oprocz piekna natury. bo ona niezawodnie, jak zawsze niezmeczenie, nieustannie zachwyca.
🙂 no tak,  ja tu sie rozpisuje, a tomek na to: chile ma cztery fajne rzeczy. fajne bulki, fajne wino, fajnych ludzi i fajne widoki. poza tym jest beznadziejne.
tak czy siak, pozdrawiamy…

… z mazur w chile
DSC_0508.jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/Pucon#

… z trasy na gdansk w chile
DSC_0489-1 (8).jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/DrogaDoPucon#

… z mazowsza w chile
DSC_0489-1 (11).jpg

… z nad bugu w chile
DSC_0489-1 (10).jpg

… z chile w chile
DSC_0257.jpg
http://picasaweb.google.com/maugoska/DrogaDoLaSerena#