KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA
zwir pod stopami powoli zmienial kolor na pomaranczowy. musialem wpatrywac sie w niego bo zachodzace slonce coraz bardziej nas oslepialo. zostalo niewiele czasu do zachodu, kiedy bladzac ulicami nyaungshwe postanowilismy znalezc teatr marionetek. pytania o droge nie przyniosly zadnego skutku. w sklepie, na ulicznym straganie, w wielkim pustym hotelu nikt nie byl w stanie nam pomoc, z grzecznosci wskazujac jakikolwiek kierunek. slonce jeszcze chwile bawilo sie z nami, puszczajac oczka zza galezi drzew, szczelin w plotach i przerw miedzy domami. powoli zapadal mrok wypelniajac swiat magia niedopowiedzen. dzieki niemu z malej bocznej uliczki zamigotal do nas neon. aung – traditional puppet show. no dobrze, szyld jest ale gdzie teatr. okazal sie nim byc stojacy obok, niepozorny domek. na parterze w przestronnym pomieszczeniu otwierajacym sie na ulice wieloskrzydlowymi drzwiami znajdowal sie, jak sie potem okazalo, zupelnie inny swiat. pomieszczenie bylo prawie puste. pod jedna ze scian stal rzad krzesel i maly stolik, po drugiej stronie az po sufit siegala stara skladana jarmarczna scena. malowane recznie tlo, kotary uszyte z jakiegos taniego materialu. wszystko przykurzone i wyblakle. po srodku krzatal sie lalkarz. maly, energiczny i gadatliwy czlowiek. jak wszyscy tutaj z usmiechem na twarzy i smutkiem w oczach.
– prosze, wejdzcie. chcecie zobaczyc przedstawienie?
– tak. a sa jeszcze miejsca?
– (usmiech) dzis jestescie tylko wy. o tej porze roku nie ma tu zbyt wielu turystow. ale moge zagrac tylko dla was jesli chcecie. przedstawienie zaczyna sie za pol godziny…
w tym momencie zaczela sie jego opowiesc. sztuki lalkarskiej nauczyl go ojciec, ktory umarl dosc mlodo. za duzo pil kiedy jego teatrzyk powoli zaczal przegrywac walke z telewizja. kiedys takich teatrow bylo bardzo duzo. ich tradycja siega osiemnastego wieku, kiedy tobirmanski krol zabronil aktorom odgrywac romantyczne sceny. zastapily ich wiec marionetki. wkrotce historie przedstawiane przez teatry lalek staly sie coraz bardziej popularne i coraz bardziej skomplikowane. odbywaly sie zazwyczaj przy swietle ksiezyca w czasie pelni. kazde przedstawienie poprzedzaly modly do trzydziestu siedmiu birmanskich duchow. skladano przy tym ofiary z kwiatow. nastepnie mistrz lalkarski opowiadal historie, ktora miala byc odgrywana tego wieczoru. teatrowi towarzyszyl dwudziestopiecioosobowy zespol grajacy na tradycyjnych instrumentach, a lalkarze mieli do dyspozycji po kilka lalek, setki rekwizytow i wymiennych malowanych dekoracji.
praca lalkarza nie byla lekka. w czasie przedstawienia musial on jednoczesnie operowac marionetka, prowadzic dialogi i spiewac. lalki zas byly dosc ciezkie i skomplikowane w obsludze…
– a te lalki, to one stare sa? – spytalismy zagladajac za scene.
– niektrore maja ponad sto lat. wielu ludzi z zachodu chcialo je ode mnie kupic. ale ja sie nie zgodzilem… nie moge. wiekszosc z nich robil jeszcze moj dziadek. praca nad jedna lalka zajmowala mu okolo trzech miesiecy w zaleznosci od konstrukcji i skomplikowania kostiumu – smetne, nieruchome kukly przygladaly sie nam zza sceny, nie wygladajac na chetne do jakiejkolwiek wspolpracy – po moim dziadku robil lalki ojciec, a teraz ja ucze wszystkiego moja corke. tylko ona moze podtrzymac tradycje.
mala dziewczynka biegala miedzy nami podajac chinska herbate, mietowe cukierki i zapalajac kadzidla przeciw komarom. w koncu wreczyla nam bilety wydrukowane na drugiej stronie pudelka jakiegos urzadzenia. z trudem rozpoznalem logotyp. samsung. o zgrozo, oby to nie bylo po telewizorze.
zblizala sie dziewietnasta. nikt wiecej nie przyszedl. lalkarz zamknal wielkie skrzydla drzwi oddzielajac nas od ulicy i panujacych na niej mroku i komarow.
– jestescie gotowi… to zaczynamy
niepewnie usadowilismy sie na plastikowych krzeslach. lalkarz zniknal za scena. zaczelo gasnac swiatlo, a w nas zaczela rozpalac sie dziecieca ciekawosc. otaczajaca ciemnosc rozswielil stary teatralny reflektor zmieniajac male jarmarczne zaslony w kotare wielkiego teatru marzen. z glosnika zatrzeszczala tradycyjna birmanska muzyka, a nam zaczelo sie wydawac, ze pod scena drgaja smyczki i blyszcza traby prawdziwej orkiestry. swiat zawirowal od tanca, plasow i ruchu. na scenie zaczely pojawiac sie jedna za druga drewniane marionetki, teraz zupelnie nie przypominajac tych martwych kukiel, ktorymi byly przed chwila. tancerz, mnich, starzec, malpa, zielony demon, kon, chlopiec z tradycyjna birmanska rattanowa pilka, mezczyzna z parasolka, kolorowy ksiaze. kolejno zabierali nas w zupelnie inne swiaty swojego tanca. razem z nimi zmienialy sie kolejne recznie malowane dekoracje. czas przestal istniec.
– ojej! ojej! ojejciu!
za mna maugoska krecila sie na krzesle jak dziecko czekajace na tort urodzinowy. kolejny tego wieczoru.
podsunalem sie do sceny. przez draperie podniesionej kurtyny przeswitywala postac lalkarza. z uniesionymi rekami uwiklanymi w plataninie sznurkow tanczyl razem z lalkami. krecil glowa kiedy one krecily, unosil ramiona kiedy one unosily, podsakiwal razem z nimi i plakal kiedy one skrywaly twarz w drewnianych dloniach. powoli stawal sie marionetka. zaczalem gubic sie w tym, komu bardziej sie przygladam. ktory ruch bardziej mnie fascynuje. czy plasy lalki na dole czy energiczne i zwinne ruchy rak lakarza na gorze. zaczalem sie zastanawiac, czy to marionetki sa sterowane tymi dlonmi czy moze lalkarzem steruja lalki, wykorzystujac go zeby robic na scenie to na co tylko maja ochote. przedstawienie trwalo. kolejne postaci pojawialy sie przed nami rozedrgane tradycyjnym tancem. zostalem zaczarowany.
w koncu magiczny reflektor zgasl. w pomieszczeniu rozbrzeczalo sie swiatlo jarzeniowek szybko zagluszone naszymi oklaskami. jeszcze na chwile magia wygrala z rzeczywistoscia bo teraz to dzieki nam ten niewielki pokoj zmienil sie w wielka sale z owacjami na stojaco.
pojawil sie lalkarz. widac bylo ile wysilku kosztowal go ten spektakl. jakby lalki wyssaly z niego czesc zycia. usiadl obok nas usmiechajac sie na widok naszego podniecenia i radosci.
– jezeli spotkacie dzis jakichs turystow w swoim hotelu albo na ulicy powiedzcie im, ze tu jestem i ze przedstawienia sa codziennie. ciezko jest przetrwac kiedy nie ma dla kogo grac.
po krotkiej rozmowie otworzyly sie skrzydla drzwi. ostatania bariera oddzielajaca nas od swiata. teraz to on wydawal sie nam nierzeczywisty. spowite mrokiem miasteczko wypelnial zgielk wieczornego targu, jedzenia na ulicach i brzeczacych generatorow, bo znow wylaczyli prad. wracajac powoli do domu przy swietle latarki malujacej nierzeczywiste ksztalty na plotnie z ciemnosci natknelismy sie na grupke turystow na rowerach. jednym z nich byl poznany kilka dni wczesniej amerykanin.
– posluchajcie! idzcie koniecznie na przedstawienie lalkowe. tu niedaleko w bocznej uliczce. dzis moze byc jeszcze jeden spektakl jezeli bedziecie chcieli. to niesamowity czlowiek. prawdziwy artysta…
– eeee… no nie wiem… – rozejrzal sie po znudzonych twarzach kolegow – wiesz w naszym hotelu jest telewizor. dzis bedzie mecz…
zostalismy sami w ciemnosciach. nadal zaczarowani powoli wracalismy potykajac sie o rzeczywistosc. krok za krokiem, ruch za ruchem jakby ktos poruszal nami niewidocznymi sznurkami.