singapur

zeszyt azja 4.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

juz druga wizyta w tym miescie uczy podstawowego: doswiadczenia z pierwszej na nic sie nie przydadza. to miasto wciaz sie zmienia w tak szalonym tempie, ze znikaja ulice, cale duze kwartaly szarej podstarzalosci sa wymieniane na smukla, blyszczaca nowoczesnosc. co w innym miescie by stalo, murszalo zaciekami, tu, musi ustapic miejsca kolejnej wizytowce, dumie, komfortowi. trzy dni szukalam hotelu w ktorym kiedys mieszkalam, dzis sladu po nim nie ma, gubilam sie na ulicach, nieustannie dziwilam, tu byla restauracja, tu wielki biurowiec, tu plac…
to miasto imponuje swoja perfekcyjnoscia, ladem, estetyka, dbaloscia o detale. nieprzyzwoicie bogate, niewiarygodnie ambitne, nie pozostawia przestrzeni najmniejszej nijakosci. jesli podziemne przejscie, to bedzie doswietlone swiatlem naturalnym, jesli niewielki skwerek, to tak zaaranzowany, by mozna bylo przysiasc, odpoczac od zgielku miasta. ulice centrum bez korkow, jakos dali rade namowic wiekszosc mieszkancow by korzystali z metra, metro nowoczesne, wciaz rozbudowywane, na stacjach zamiast loskotu nadjezdzajacych pociagow, cieply, kobiecy glos zalotnie nuci piosenke: train is comming, train is comming. w centrach handlowych jazz zastapil dudnienia pop’u. czysta(!!!) little india, poukladane china town, dzielnica kolonialna jak prosto spod igielki, wysokie, szklane centrum blyszczy blekitna czystoscia. dziesiatki festiwali dostepnych dla kazdego, projektow, instalacji, wydarzen, przegladow, pokazow, niespotykane gdzie indziej poczucie bezpieczenstwa, zycie na ulicach, w parkach, na tarasach…
i jedna w tym wszystkim zagadka. przeogromna wiekszosc spotkanych po drodze ludzi spedza w tym miescie niewiele ponad jedna, dwie noce, traktuje jako tranzyt, kwituje je: e! nie warto, przeciez to jak europa! i jedzie w dalsza podroz. nadziwic sie nie moge, szukam i szperam w pamieci: londyn, paryz, budapeszt, wieden, berlin, amsterdam, sztokholm, wilno, warszawa… i nijak nie znajduje zadnych takosamosci.

…a tak jest!

P1040866.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIE

z braku wysp bezludnych znalezlismy sobie odludna ale za to bedaca strefa wolnoclowa. z urokow jej i darow grzech by nie skorzystac. bo jak powszechnie wiadomo, rybka lubi plywac. a kiedy jeszcze znajdzie ku temu dobra okazje, to nawet metna ton nie zdola jej przeszkodzic.
tadadammm, mile panie, szanowni panowie, trzeci rok szwedaczki uwazamy za rozpoczety!

kuala lumpur

zeszyt azja 3.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

juz podroz do tego miasta byla dobra wrozba. to byl autostop stulecia. najpierw czarna honda przemknela przez pol kraju, przez trzysta kilometrow nikt nas nie wyprzedzil. a kiedy nas zostawila za serpentyna rozjazdow, nie zdazylismy nawet ochlonac i dobrze sie rozejrzec, gdy nagle na poboczu… stanely dwa samochody. jeszcze nigdy w zyciu nie musielismy wybierac. mercedes czy toyota? padlo na toyote. blizej do niej bylo.

w kuala lumpur bylo po polsku. dlugo czekalismy na spotkanie z kamila. tutaj nasze drogi w koncu sie przeciely. przy kolacji, sniadaniu, w drodze, w pokoju, w parku, metrze, na schodach, pod sklepem – gadania, gadania, gadania… ona o tajwanie, my o ekwadorze, ona o chinczykach, my o guarani, ona o wielkich falach, my o patagonii… jak to cudownie spotkac inny punkt widzenia. a jeszcze cudowniej kiedy zupelnie obca osoba juz po drugim zdaniu przyjaznie bliska sie robi. alez bylo pusto kiedy pojechala…

12 godzin roznicy, dwie rozne strony globu, wiec sie przekomarzamy kto pije wieczorem, kto rano. w koncu pijemy dwa razy, dzieci socjalizmu, rowno ma byc, sprawiedliwie. to pierwsza taka impreza. miedzykontynentalna. szymon z gabicha w la paz, mariusz z renata w buenos, my z kamila, w kuala lumpur. i gdzies miedzy zero a jeden, calkiem udane spotkanie. i wzruszen bylo i smiechu i nawet jakosc polaczen tak bardzo nie przeszkadzala. eh! pieknie bylo a bylo!

w kazda niedziele, w lake gardens sa spotkania bebniarzy. siedza, graja, gaworza. kazdy sie moze przylaczyc. mlodzi, starzy, dzieci, bywalcy, przypadkowi przechodnie. wokol slicznie, zielono, maly skwerek wsrod dzwiekow, kamila pieknie tanczy, blekitne smugi wiruja, nagle miasto znika, nie ma reszty swiata.

po ortodoksyjnym, skostnialym kota bahru, kuala lumpur dalo oddech. wreszcie nie musze dusic sie w tych wszystkich warstwach zaslaniajacych juz nawet nie mnie, ale same siebie, zeby tylko przypadkiem nie wyszedl kawalek ciala, kobiecy ksztalt, grzeszne zaokraglenie. tak, owszem, mialam wybor, moglam ich nie nosic, tych wszystkich dlugich spodnic, rekawow az po nadgarstki. ale oni wygrali, latwiej bylo zniesc gorac niz lepkie sterty spojrzen wiszacych na moim ciele. dlaczego chinki w szortach ich nie interesuja? ze o ich zonach nie wspomne… na szczescie tu jest latwiej, nareszcie mozna odpoczac, spokojnie przejsc z miejsca w miejsce.

petronas towers zachwycaja swym azurowym ogromem. pna sie strzeliscie ku niebu, zdaja sie lekko unosic ponad zwykla codziennosc. maja w sobie to  c o s , co sprawia, ze ich widok nigdy sie nie znudzi, mozna plynac ich pieknem, pozwolic myslom uleciec, tak jak ulatuja gdy oczy wpatrzone sa w morze, czy przestrzen gorskich szczytow. az dziw, ze to czlowiek je stworzyl a nie matka natura.

nowoczesnosc zatarla nowoczesnosc. nie dosc, ze siedziba petronas nie jest juz najwyzszym budynkiem swiata, to jeszcze rozwoj kuala lumpur skradl jej monumentalna dostojnosc.
kiedys byla widoczna z kazdego punktu miasta, byla symbolem, centrum. teraz zloty trojkat obrosl drapaczami, i mimo, ze dwie wieze wciaz zachwycaja pieknem, nie sposob znalezc miejsca z ktorego by bylo je widac tak, by to piekno wydobyc. szkoda.

i bysmy zapomnieli o ich radosnym istnieniu. na szczescie zle sie spalo w duchocie  pozbawionego okien mini pseudopokoju. a kiedy nie spisz – myslisz. i nagle plask! eureka! tomeeeek, spiiiisz? batu caves! musimy tam pojechac! co? a. no dobra. jutro.

tfu tfu tfu

komputador reaktywacja.jpg

wyglada na to, ze ozyl. troche to smieszne i troche straszne, bo nie ozyl dzieki specjalistom z serwisu ani szamanowi z sasiedniej wioski ani nawet amerykanskim naukowcom. wszystkie znaki na ekranie i kontrolkach wskazuja na to, ze ozyl, bo… przestalo padac. my to nawet lubilismy ten deszcz, wlasciwie przyjechalismy tu po to, zeby troche w spokoju pomoknac, ale zdaje sie, ze jemu wilgotnosc dziewiecdziesiat dziewiec w porywach do stu procent nie do konca odpowiada. eh, nawet z komputerem trzeba isc na kompromis. mamy nadzieje, ze juz sie dogadalismy i wszystko znow bedzie dobrze. tfu, tfu, tfu. bo… zaczyna sie psuc zasilacz. nie wiemy, moze to od slonca?

ps. przeslicznie dziekujemy wszystkim za propozycje pomocy i wsparcie moralne. kochani jestescie!

rozpacz

:((((((((((((((((((((((((((((((((
(((((((((((((((((((((((((((((((((
(((((((((((((((((((((((((((((((((
(((((((((((((((((((((((((((((((((
(((((((((((((((((((((((((((((((((
(((((((((((((((((((((((((((((((((

coz, co tu sie rozpisywac…
zepsul nam sie komputer. jeszcze nie wiemy czy to smierc, czy ciezka choroba, ale nie dziala. nie wiemy, co w zwiazku z tym bedzie, bo wiemy, ze na nowy nas nie stac a robienie tego wszystkiego co robimy, w sposob w jaki robimy jest bez komputera niemozliwe. a robienie inaczej nas nie interesuje.

male nieba

male nieba.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

cywilizacja. i zaskoczenie. stesknilismy sie za nia. kiedy jej nie bylo, tesknoty milczaly zaspane, siedzialy w zakamarkach i pokrywaly sie kurzem. ciala karmilismy roti i makaronem, a duszom podsuwalismy mijane cuda natury. starczalo. ktoregos popoludnia wyrosly nagle przed nami wieze kuala lumpur. tesknoty zaczely sie wiercic.
na czwartym i piatym pietrze sklepowego molocha, znajduje sie ksiegarnia. wielki labirynt spelniajek. albumy – obrazy, grafiki, komiksy, design, zdjecia. kopalnia ilustracji, wystrojow wnetrz, architektow… weszlismy tuz po otwarciu, wyszlismy tuz przed zamknieciem szczesliwi oszolomieniem.
oj tomek, to strasznie drogo… to idz tam, zobacz wystawe, ja tutaj wszystko zalatwie. ale… no idz juz i nie patrz. to dobrze dobrze dzien zaczac. a ten sie zaczal szczegolnie. spora zielona torba kryla usmiechy poranne. poszlismy z nia nad staw z widokiem na petronas towers. i tam na lawce pod drzewem spelnilismy sniadanie. mocne, czarne espresso i wielkie francuskie rogale.
szlismy bez nadziei, ot zwykla leniwa niedziela, bo tutaj, jak w warszawie miasto pustoszeje. parkiem do muzeum. wczesniejsze doswiadczenia smetnie podpowiadaly: nie oczekujcie zbyt wiele, azja to nie europa. mijamy martwy hol, wchodzimy do wielkiej sali i…dusze nagle skacza. bo swiezosc, innosc, ciekawosc, misterna cierpliwosc, kolory. sztuka nagle zywa niewymuszona lekkoscia.
umiecie to zrozumiec? majac to wszystko na co dzien?
a docenic umiecie? bo my juz wlasnie tak 🙂

united colors of kelantan – latawce

potrzeby-7.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

uda sie! zwijaj, szybko! sciagaj! jeszcze da rade!
wielkie, kolorowe skrzydla zatoczyly niebezpieczny luk, napieta przed chwila zylka stracila swoja sprezystosc, a rwacy sie ku sloncu dumny, zdobny ksztalt zaczal nagle dryfowac w kierunku wielkiego drzewa. bylam przerazona. zgubilam wznoszacy go prad.
to nie byl zwykly latawiec. kilkanascie miesiecy wczesniej, w mistrzostwach na borneo dal ahmadowi srebro, pod wzgledem doskonalosci byl drugi w calej malezji. ahmad jest jednym z najlepszych, juz od prawie dekady zbiera najwyzsze noty w pojedynkach mistrzow. latawcom poswiecil zycie. na codzien przesiaduje w swoim mikrym warsztacie i przy pomocy prostych, niemal szkolnych narzedzi wyczarowuje cuda z bambusowych tyczek, krepiny i papieru. ma swoj niepowtarzalny, pelen lekkosci styl. wygrywa cierpliwoscia. jako jeden z niewielu potrafi misternie wyciac, nalozyc na siebie i zlaczyc kolejne warstwy papieru. kazda warstwa to kolor. tam, gdzie inni uzyja trzech czy czterech barw, on nalozy szesc, czasem nawet siedem. nieprzecietny efekt. i ekstremalna trudnosc. dlugie lata poswiecil na proby i nauke, na dojscie do perfekcji. bo chodzi mu o cos wiecej. piekny latawiec to jedno, tutaj ogranicza tylko wyobraznia, posklejane papier, folia i pergamin stworza niezwykla mozaike ksztaltow i kolorow. zgodnie z tutejsza tradycja wiele takich latawcow zdobi sciany domow, prawdziwe dziela sztuki. ale to tylko ozdoby, zbyt ciezkie, by sie uniesc. to dla ahmada za malo. on chce, zeby lataly.
wszyscy dokola zamarli, coraz mniejsza odleglosc dzielila latawiec od drzewa. dawalam z siebie co moglam, pomimo strachu, ze zylka potnie, porani mi dlonie. przestalam juz nawijac, juz tylko w pospiechu sciagalam, poplacze sie, to trudno, byle tylko ja napiac, byle znow wzniesc go w gore, poczuc ze mam kontrole, lacznosc z jej drugim koncem. nagle – jest, czuje opor, nadzieja, teraz sie uda.
tradycyjne latawce sa duze. maja okolo metra-poltora szerokosci. choc zwyczaj ich puszczania przywedrowal z chin, tutejsza, lokalna tradycja znacznie go wzbogacila. caly kelantan z nich slynie. kiedy nadchodzi maj, coroczny czas konca zbiorow i poczatku monsunu przynoszacego wieczorne, stabilne podmuchy wiatru, tanczace w niebie latawce zdobia cale wybrzeze. gesto pouczepiane ocieniajacych plaze, kokosowych palm, wiruja, podryguja i… graja. umocowane na osi, napiete trzcinowe smyczki wibruja podmuchami. kazdy z nich jest inny, kazdy zna swoje tony, swoj spiew, swoja melodie. sa tak niepowtarzalne, ze ich wlasciciele, bez trudu je moga odroznic. kazdy slucha swojego.
ahmad o dzwiekach wie duzo, ale to nie one sa dla niego wyzwaniem. dla niego wazne jest piekno. harmonia wygladu i tanca latawca, ktory tworzy. kazda warstwa papieru, to dodatkowy ciezar, dzielo zyskuje urode lecz traci zwiewnosc i lekkosc. dlatego zmudnie docina listki, platki, lodygi, tak, zeby tego papieru bylo jak najmniej. to wlasnie dzieki tej pracy, kunsztowi i doswiadczeniu moze wygrywac w zawodach. tam wprawa jast najwazniejsza. bo na mistrzostwa sie jedzie tylko z materialami. papier, tyczki, nozyki, klej, zylki, farby, sznurek. i kazdy z uczestnikow ma tyle samo czasu na stworzenie latawca. dwa dni mozolnej pracy. jesli nie zdazy – odpada. to jest pierwsza selekcja, po niej, ci co zostali staja do trudnej walki. kryteriow oceny jest kilka, sa scisle okreslone. 30 procent to wyglad, piekno, precyzja ksztaltu, kolejne 40 – wznoszenie, im bardziej pionowo sie wzbija, tym lepszy osiagnie wynik, nastepne 20 zalezy od tanca, stabilnej plynnosci ruchow i w koncu ostanie 10 zdobywa gra, spiew latawca.
w takich zawodach startowal latawiec, ktory wirowal na drugim koncu zylki. po krotkiej chwili nadziei, znow zaczal miekko opadac. to wiatr nagle zgasl, ucichl, zniknal. nic juz nie moglam zrobic. zawisl w zielonej koronie.

united colors of kelantan – pantai sabak

DSC_0589.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

udalo sie pol na pol. a moze i tylko na cwierc, bo mimo ze port w pantai sabak czaruje kolorami i mimo ze po dniach kilku pojechalismy raz jeszcze, to nie udalo sie dotrzec do ludzi i opowiesci. a tak by sie chcialo poznac tego, kto wzory maluje, sprawna, pewna reka ozywia burty lodzi, zobaczyc, jak i gdzie, dlaczego wszystkie te barwy, obrazy, rzezbienia, ozdoby. spytac i uslyszec co znacza kolory i ksztalty, przed ktorym duchem chronia, ktorego probuja przekupic, co niesie dobry polow, bezpieczny powrot do domu, czego nie wolno, bo pech, dlaczego, jak, po co, kiedy…
bo przeciez to niemozliwe, ze caly ten barwny wysilek, to tylko ozdobki, cekinki…

united colors of kelantan – teatr cieni

DSC_0773.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

udalo sie nieslychanie. az do lutego, mialo juz nie byc ani jednego przedstawienia. wszyscy pytani ludzie zgodnie zapewniali, ze nie bedzie. a jednak bylo. niezapowiedziane, nienaglosnione, bez rezerwacji i niemal bez publicznosci. nieoficjalne. to nowo powstaly zespol szlifowal swoje umiejetnosci. i szczescie mielismy ogromne, ze tak to wlasnie bylo. bo jeszcze przed spektaklem, poczestowali kawa, pokazali lalki, pozwolili dotknac. moglismy usiasc na scenie i przyjrzec sie, porozmawiac. a potem, kiedy juz grali, zagladac za kulisy i poznac tajemnice. zobaczyc jak mistrz ceremonii wlewa magie zycia w kolorowe cienie.
ale to jeszcze nie wszystko, los ukryl asa w rekawie. kiedy wybrzmialy ostatnie takty barwnych historii poplynely brawa skromnych pieciu par dloni. naszych i… trojki polakow poznanych na przedstawieniu. pierwszych od wielu miesiecy.
goraco was pozdrawiamy i pieknie dziekujemy za nastepny wieczor:)

truman show

truman show.jpg

kota bahru. tydzien drugi.
nie, nie prosze pani, ja nie jestem szurnieta, tu  m u s z a  byc jacys  o n i . to zwyczajnie niemozliwe, zeby takie rzeczy dzialy sie same z siebie, w az takim szalonym natloku i tak ot, przez przypadek. lazimy tymi ulicami, juz niemal z planem dzialania, bo kazdy spontaniczny krok doprowadzal nas tylko w kolejne slepe zaulki: nie ma – zamkniete – wlasnie wyszla – juz nie graja – za pozno – za wczesnie – poszedl do meczetu – nie da rady – pewnie w lutym…
powoli zaczynamy podejrzliwie sie rozgladac, czy sa tu jakies mikrofony, podstawieni przechodnie, plocienny horyzont… tomek podpisywales cos, kiedy spalam? -nieoczekiwany rozlam w szeregach – glejt o sterowany lajf show na podreperowanie buzdetu? no wez, juz nie sciemniaj, zasady sa takie, ze sla smsy i sobie decyduja, ze wszystko bedzie zamkniete i tylko obstawiaja ile wytrzymamy. tak? dlatego pan od latawcow zwija szybko pracownie, kiedy sie tylko zblizamy, przekupki znikaja z targu, kiedy chce zrobic zdjecie, spektakle teatru lalek zaslaniaja gruba szmata, autobusy odjezdzaja z dwugodzinnym opoznieniem i przekrecili upal na 40 w cieniu? o lodziach juz nawet nie wspomne, tak?

tak. kota bahru nie wspolpracuje. ekstremalnie nie wspolpracuje. normalna ludzka reakcja byloby wpakowanie czterech liter w najblizszy przejezdzajacy autobus. ale… nie. uparlismy sie, wydusimy z niego te kolory.

ilustracje, czyli moja muza mi to zrobila.

color1.jpg

nic nie bylo o Georgetown ale w miedzyczasie pojawil sie rysunek „easy rider”, o tym wlasnie miescie. kiedys opowiemy o nim historie, ale dzis pojawil sie z innej okazji.
ruszyla wlasnie nowa strona. calutka, od poczatku do konca postawila Moja Ad(o)mina Margot. dzieeekuuujeee:) ja osmielilem sie jeno wypelnic wszystko trescia. znajdziecie tam cale portfolio podrozne, a takze wiesci z warsztatu, czyli jak powstal ten ostatni oraz inne rysunki. tam tez, beda pojawiac sie informacje o nowych ilustracjach. zapraszam na:
www.tomeklarek.pl

milego zwiedzania:)

carpe diem

DSC_2034.jpg

dopoki sie nie doswiadczy, ciezko sobie zdac sprawe, jak wielkim luksusem bywaja proste przyjemnosci. ale sie zdarzaja. prezenty dnia podroznego. bo w jednym z najtanszych hoteli, ogromny pokoj sie zjawil, w nim, stolik i dwa fotele, o swicie spiew muezina budzi najblizsze ulice, okno od wschodu, promienie – rozlaly sie na poscieli, przestrzennie, prawie domowo. przysufitowy wiatrak ostatki snu rozwiewa, ze stolu termos, zaczepnie, mysl zapomniana przywodzi, wiesz, mamy jeszcze kawe, prawdziwa, naturalna, to na ten poranek czekala. i juz obietnica szelesci, zaraz sie spelni, rozspiewa, aromat sciany osnuje, ale poczekaj, ja chyba… widzialam na pietrze gazete, drzwi uchylaja sie cicho, po przeczytaniu zwroc prosze, jest, papierowa, dzisiejsza, w szczescie jeszcze nie wierze, no dobrze, to chyba siadamy, gotowy? serdecznie zapraszam, wielmozny panie tomku, oto poranna prasowka.