terminal

DSC_8270.jpg
KLIKNIJ TU, ZEBY OBEJRZEC ZDJECIA

bogota, kolumbia
– ty, tomek, ale przeciez oni nam w zyciu w to nie uwierza!
– no coooo ty, uwieeerza…

mexico city, meksyk
lotnisko idealne, to… to takie… gdzieee yyyy… o-o!
– eeeej, czy mi sie wydaje, czy…
– nooooo…
lotnisko idealne, to takie, na ktorym przed kazdym z licznych sklepow wolnoclowych stoi barek z wysokiej klasy tequila i mezcalem do degustacji. barek taki moze byc obslugiwany przez przemilego, znajacego tysiace historii i nie znajacego umiaru pana albo samoobslugowy. odkrycie lotniska w mexico city – krem tequilowy.

los angeles, stany zjednoczone
tak. w miejscu takim jak lotnisko zdecydowanie moze nie byc ogolnodostepnego wi-fi. i nie, to nie dlatego, ze jestesmy na lotnisku zapomnianego przez boga i ludzi najmniejszego miasta w kraju trzeciego swiata ale dlatego, ze czesci panstwa homosapienstwa dolary mozgi wyzarly. chcesz miec siec – plac. nie masz karty kredytowej – nie istniejesz.
check-in:
– poszporty prosze. miejsce docelowe?
– bangkok.
przeglada kartka po kartce, raz jeszcze…
– nie macie wizy.
– nie mamy. no i co z tego? bedziemy wyrabiac na lotnisku.
– to w takim razie poprosze bilety na wylot z tajlandii.
– nie mamy.
– wiec nie moge was wpuscic na poklad samolotu
– co?!? a niby dlaczego?!?
– bo musicie miec bilety.
– ale my bedziemy jechac ladem.
– nie szkodzi, musicie miec bilety, na dowod, ze wylecicie z tajlandii.
– ale my bedziemy jechac ladem.
dwadziescia minut bezsensu…
– to kupcie teraz bilety
– ale my nie chcemy!
zglupiala. jak to nie chcemy? no wlasnie zwyczajnie. nie chcemy.
stanelo na deklaracji, z wielkim czytelnym podpisem: lecimy na wlasne ryzyko. to straszne jak bardzo z dnia na dzien zaciska sie wielka petla na slowie spontanicznosc. niedlugo, zeby przejechac z warszawy do wolomina trzeba bedzie wypelnic formularz z planem podrozy, zlozyc w wyzszym urzedzie przepustek i dupoglowia, po czym poczekac na stempel wielkiego cyfrodroznika… ej, ej, margolcia! csssiiii… no ale tomek! csssiii.

taipei, tajwan
– ale to znaczy, ze mozemy tu spac?
– no tak, tak, prosze bardzo. a rano prosze sie zglosic, dostana panstwo od nas zestaw kapielowy, tam prosto, w glebi jest przysznic.
tjaaa… skoro pani nalega…niech bedzie.

bangkok, tajlandia
– bilet na wyjazd z tajlandi
– nie mamy.
– nie bedzie wizy.
gest dlonia – nastepny prosze.
– ale…
– nastepny prosze…
acha, wiec negocjacje. nam zalezy – on olewa. im bardziej nam zalezy, tym bardziej on olewa, chyba juz kiedys tu bylam, chyba juz to widzialam. grzeczniutko:
– ale sir, ja bardzo prosze wysluchac, bo my… tratata, wiec wlasnie…- tylko mu nie dac wejsc w slowo, podsuwam rzucone paszporty – no i dlatego wlasnie… mysmy nie mogli… no prosze…
patrzy, liczy, wycenia. gest glowa – tam do okienka. uf. ale sie spocilam.

epilog
dwanascie dni w podrozy, trzy noce w autobusie, trzy w przyknajpianym hotelu, dwanascie stref czasowych, cztery samoloty, poltora dnia terminali, nic z tego nie jest w stanie przeszkodzic rozkoszy wypicia gorzkiej zoladkowej w drodze z lotniska do centrum.