http://picasaweb.google.pl/maugoska/PaczkaZTupizy#
ja wiem, ze t e g o nie przebijemy, ale tez bylo ciekawie.
pani w okienku wiedziala co mowi, mowiac, zebysmy nie przyszli zbyt pozno. przyszlismy wczesnie. wczesnie i przygotowani. z paczka zapakowana, ale nie zamknieta, z paszportami, tasma, pisakiem i duza dawka cierpliwosci. zaczelo sie niewinnie. po kolei wyjelismy wszystkie rzeczy i porozkladalismy na pelnym papierow stole. wiadomo, musza sprawdzic. dokad ma byc? do polski. buch! na biurku laduje potezna, czarna ksiega mrowczo-druczych tabelek. poooolska… szelest kartek, pakistan, pe, pe, pe…peeeru. co? portugalia? a polska? westchnienie, zdziwione spojrzenie, no to raz jeszcze. nic z tego. do kierowniczki i razem, juz kartka po kartce, cierpliwie, angola, dania, meksyk, polska w europie, tak? yhmy. kartkuja powoli, w skupieniu… a bez tej tabelki nie mozna? niesmialo. nie ma mowy, tam jest spis artykulow, ktorych przewozic nie wolno. ale tu same legalne, ni bomb, ni narkotykow… o-o. to chyba zly pomysl. szybko na ratunek, usmiech a la bollywood, grzeczniusie – sori, sori, rzut oka na wielki zegar, pierwsza godzina za nami. pol drugiej w negocjacjach, bo widzi pani, i pani, my przeciez w unii jestesmy, tej unii europejskiej, to moze w ramach wyjatku, mozemy pozyczyc tabelke dajmy na to od niemiec, to przeciez nasi sasiedzi, do tego kraj-dyscyplina, jezeli do nich cos mozna, to do nas mozna na pewno. jest wyjscie? chyba bedzie, krotki kwadransik narady z jeszcze jednym panem i owoc – orzeczenie: wezmiemy tabelke od francji! ha! viva dziewice i kogut! przepraszam, nie wytrzymalam, no dobrze, przejdzmy do rzeczy. rzeczy wazenie, mierzenie, wejrzenie, znaczenie, wycena. pani zartuje? nie. wcale. pani nabiera powietrza i kazda, po kolei, sztuke nawet najmniejsza, cierpliwie kladzie na wadze, spisuje gramy, w rubryczce, odklada na bok i pyta: na ile to wyceniacie? dwie kolorowe plachty, sto dziesiec, he, latwizna, czapka i rekawiczki, czterdziesci, bardzo prosze, podarta ksiazka, no nie wiem, cd, sztuk ile? dwanascie, kazda trzy boliwiany, czternascie korkow od wina, stuletni gwozdz z torow w chaco, a to cooo? to? a marianna. wie pani taki zwyczaj, to zeby zime przegonic. wierzy? wieeerzy… nie wierzy. zaczyna sie szperanie, od dolu, z boku, pod swiatlo, nie mozna tego rozkleic? wie pani, no nie bardzo, to wszystko reczna robota, patrzy, mysli, glowkuje… nagle eureka, podnosi, zaczyna obwachiwac. wolno i metodycznie, centymetr po centymetrze, z oczami przymruzonymi, w skupieniu najwyzszej wagi. kontrola narkotykowa, kwituje po kwadransie. takie mam zalecenia. wazy, odklada, spisuje, to wszystko? tak prosze pani. siada, zaczyna sumowac ciezar kolejnych przedmiotow, w pamieci, na piechote, jest wynik, wtedy zaczyna ukladac je wszystkie razem, na wadze, zeby sprawdzic… czy wynik z waga sie zgadza. o swieci matematycy! zgadza sie! kartke stempluje, usmiecha i idzie do siebie. juz? koniec? nieee, nic z tego. starsza, gruba indianka zajmuje jej miejsce przy stole. czas: trzy godziny czterdziesci. skladamy rzeczy do pudla, kleimy, zamykamy, wazymy, spisujemy, jeszcze tylko papierem, pakowym, ladnie plasterki, chyba od dziecka to robi, wazymy, spisujemy, adres markerem i jest. pani wyciaga cennik, szuka, sprawdza, notuje. czterysta boliwianow. teraz to chyba juz pojdzie, patrzymy na siebie z nadzieja. tu pani wstaje, znika i wraca z gruba ksiega. otwiera, tam znaczki rowniutko, nie wierze, nie wierze, nie wierze, czy ona naprawde zamierza obkleic paczke znaczkami? zaczyna sie zabawa. czterysta boliwianow, to bedzie… rany boskie. sa znaczki za dwanascie, za dziewiec, trzy, dziesiec piecdziesiat, za piec i zero pol. i jak to teraz poskladac, by dalo rowne czterysta? wyjmuje, uklada, liczy, nie, jeszcze raz, cos nie wyszlo, mysli, przeklada, sumuje, kwadransik, no to mamy. slinienie, naklejanie, radosc, glod w brzuchach szaleje, zaraz na obiad pojdziemy, slonce patrz jakie ladne, ksero paszportu poprosze. marzenia roztrzaskane. nie mamy. to zrobcie za rogiem. patrzymy przez okno, punkt ksero, dziewczynka lat z jedenascie przy kopiach sie uwija, jak moze, byle szybciej, bo teraz, tak sie sklada, czas zeznan podatkowych. i oswiadczenia kopiuja. kolejka na pol placu. a moze da sie… nie. yhy. raz, dwa, trzy, cztery… dziesiec. tomek, zrobisz to ksero? idzie jak na skazanie, pani w tym czasie zgarnia karteczki stemplowane, przechodzi za okienko i siada przed maszyna. stoje, licze minuty, a ona jednym palcem, mylac sie przy tym potwornie, powoli, mozolnie wypelnia protokol za protokolem. pierwszy. paczke stempluje. drugi, nakleja naklejke. trzeci, prosze podpisac. czwarty, do archiwum. piaty, zalacza do akt. i szosty, prosze, dla pani. drzwi, tomek, paszport, ksero, dziekuje, uf, do widzenia.
piec minut, dwa skrzyzowania, niemily pan na ulicy, potracil, nie przeprosil. to mu przez ramie, z szelestem, juz teraz wiem co: azzzbys tak… byl drugi w kolejce na poczcie.