Obudzeni pieśnią muzułmańskiego muezina, po śniadaniu od hindusa, poszliśmy do chińskiej świątyni poprosić buddyjską Kuan Yin, Boginię Miłosierdzia o wróżbę na rok najbliższy. Co nam powiedziała do końca nie wiadomo, bo powiedziała po chińsku. Tutejsze plotki niosą, że podobno radzi, abyśmy wracali do domu. To znakomicie się składa, bowiem od Ushuaia nic innego nie robimy. Planowaliśmy nawet pojawienie się w Polsce na najbliższe święta. Lecz jak to z planami bywa, jedyne co przyniosły, to rozbawienie bogów. Których? Już się gubimy. Może to Pachamama, może to Świętowid, a może zwykły Los postanowił zamieszać w kotle przeznaczenia i… posłał nas do pracy. Czytaj dalej Tu zaszła zmiana
Autor: maugoska
„My way”
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA
Fakty:
Gunung Merapi (Góra Ognia) leży w centralnej części Jawy. To stratowulkan i jak każdy stratowulkan jest dość stromym stożkiem. Jego zbocza powstają z warstw szybko stygnącej lawy i pozostałości lawin piroklastycznych. Lawina piroklastyczna to pędzące z prędkością nawet 150 kilometrów na godzinę, osiągające do 1000 stopni Celsjusza gazy zmieszane z popiołem, pyłem i okruchami skalnymi („okruch” definiuje tu wszystko od 2 milimetrów do kilku metrów średnicy). Dość przerażające. Ostatnie takie lawiny, w październiku i listopadzie 2010 roku, mimo ewakuacji wszystkich, położonych w promieniu 20 km miasteczek i wiosek, pozbawiły życia 353 osoby. Merapi wybucha co 1-5 lat i wypluwa z siebie najwięcej materiału piroklastycznego ze wszystkich wulkanów na świecie. Ten, pokrywa jego zbocza grząską, osuwającą się warstwą pyłu i żwiru. Kiedy go zobaczyliśmy, od 10 miesięcy drzemał.
Darłam się. Nie, źle. Nie darłam się. Słyszałam jak bezwolnie wyrzucam z siebie słowa. Piskliwe i niewyraźne. Ciskane w nicość. Łzy ciekły mi po policzkach, a szarpane nerwowym dygotem mięśnie zaczynały mięknąć ze zmęczenia. Siedziałam zakleszczona. Jakikolwiek ruch, obsuwający się po stromym zboczu kamyk, zmiana jego pozycji o centymetr, milimetr, mikron eksplodowały nowymi, bełkotliwymi potokami przerażenia. Siostra Panika mrużyła oczy w słońcu i zadowolona pogwizdywała pod nosem. Miała mnie. Czytaj dalej „My way”
Jogja malowana
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA
O gustach się nie dyskutuje. Tak mówią. Jeszcze kiedy łaciny na targach używali – aby oliwę i winko nabyć – tak mówili, więc nie ma co z mądrością starożytną dyskutować.
A zatem, zamiast o sztuce (w Europie chyba już nie, ale tu, w Yogyakarcie ciągle trwa dyskusja czy murale i graffiti miano sztuki mogą nosić), będzie o sztuce życia, a jeszcze precyzyjniej – o sztukmistrzu życia – władcy przedziwnych przypadków. Czytaj dalej Jogja malowana
Tu byłem…
Ok. Być może jesteśmy stetryczałymi ględami, nie kumającymi co jest cool oraz trendy. I ch.., mamy to gdzieś. Zapewne dokładnie tam, gdzie autor tego dziełka (i jak sądzę właściciel bloga: www. tulipanesku.ownlog.com) miał szacunek do czyjejś pracy i własności. Zwyczajnie szlag nas trafił jak to zobaczyliśmy. Czytaj dalej Tu byłem…
Zamyślenia jaskiniowe
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA
Największą chyba bolączką jeżdżenia (ale też życia?) jest uodpornienie, zobojętnienie. Powolna albo i nie powolna utrata spontanicznej ciekawości, umiejętności zachwycania, łapczywego czerpania garściami każdej mijającej chwili. I nawet ciężko mieć o to do siebie pretensję, bo taka pretensja, to trochę jak walka z naturą rzeczy. No bo kiedy raz spróbujesz lodów, już zawsze będziesz wiedzieć jak to jest, będą spróbowane, pryśnie czar pierwszego razu okraszonego odkrywaniem nieznanego. Będziesz jeszcze poznawać waniliowe, czekoladowe, truskawkowe, ale w końcu, pewnej niedzieli stwierdzisz, że karmelowe to jest to, są ulubione, lepszych nie ma. I w tym właśnie momencie skończy się Twoja z lodami przygoda, zacznie zaś codzienne, coraz zwyczajniejsze, z czasem mniej lub bardziej nudne obcowanie. Ot, spowszednieją.
Cóż, tak to już jest, nic się nie poradzi – ciśnie się na usta.
Błąd. Czytaj dalej Zamyślenia jaskiniowe
Małe już nie cieszy
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA
– Ej, a co byś chciała na setkę?
– Dwieście? … No dooobra, może być pół litra.
– A z osiągalnych?
– A to nie wiem, wszystko jedno, byle duże było. Czytaj dalej Małe już nie cieszy
Ich dom
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA
Pociągi „kelas ekonomi” – najtańszy, ale i najbarwniejszy z dżakartowych transportów – na stacjach niemal nie stają. Zazwyczaj zwalniają tylko, pozwalając pasażerom na pospieszne wskoczenie czy wyskoczenie w miejscu przeznaczenia. W godzinach szczytu robi się z tego wskakiwania i wyskakiwania niebezpieczna przepychanka, bo nie dość, że tłok, że pociąg w ruchu, że kieszonkowcy, to jeszcze wiadomo, że jeśli nie uda się wcisnąć, na następny będzie trzeba czekać czterdzieści minut, godzinę, bo „kelas ekonomi” kursują najrzadziej. Dlatego, zanim ktokolwiek zdąży wysiąść, tłum z peronu szturmuje już wagon.
W takiej właśnie przepychance przegapiamy swoją stację. „Aj tam, tylko jedna, nie ma sensu czekać, cofniemy się piechotą wzdłuż wiaduktu kolejowego”, mówimy sobie, kiedy w końcu udaje nam się wysiąść. Schodzimy na ulicę, odnajdujemy kierunek, mijamy skrzyżowanie i… Czytaj dalej Ich dom
Pożar
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA
Jedne z pierwszych kroków w Dżakarcie skierowaliśmy w stronę portowego targu. Mijana po drodze starówka straszyła wyprutymi z wnętrz i obdartymi z dachów resztkami po-holenderskich kamienic. Poza weekendami nieco martwa i zaspana jest mimo ogromnego zaniedbania naprawdę klimatyczna. Nie możemy się pozbyć wrażenia, że gdzieś było podobnie. Chyba w Montevideo. No ale targ, tam idziemy. Liczymy na to, że w odróżnieniu od starówki, niezależnie od pory dnia czy tygodnia będzie pełen życia. Że, jak to w portach bywa, będzie wrzał i kipiał.
I kipiał. Aż za bardzo. Czytaj dalej Pożar
Rozmowy Kontrolowane zawisły po raz piąty!
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA
Z radością największą i dumą donosimy, że dołączyliśmy gościnnie do wystawy Sekarat, odbywającej się w centrum Taman Budaya (czy to bardzo nieładnie pochwalić się, że to największe centum kultury w Yogyakarcie – artystycznej stolicy Indonezji?).
Ogromnie dziękujemy za wsparcie ze strony indonezyjskich środowisk twórczych. Pomogły nam szczególnie Nisaul Aulia i Kaja Dutka (tak, tak, to Polka). Gdyby nie one, najpewniej nie byłoby to możliwe:)
Post powstał na zajebistym notebooku Acer Aspire TimelineX
Dżakarta
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA
Pierwsze, co mi przyszło do głowy na widok Dżakarty oglądanej zza szyby jadącego z lotniska klimatyzowanego autobusu to sękacz – jego niekończące się nawarstwienie. To miasto zdaje się przeczyć prawom fizyki. Tam, gdzie na zdrowy rozum, nie sposób upchnąć już niczego, szpilki się nie wściubi, tutejsza rzeczywistość, nie wiem jakim cudem, wtrynia jeszcze uliczkę, jeszcze dom, jeszcze ścianę, stragan, sznury z praniem, doniczkę, motor, człowieka. Jednego, trzech, całą rodzinę. Gdybyśmy nigdy nie wysiedli z tego autobusu, napisałabym, że ul, że mrowisko – mrowi kolos o ponad 20 milionach twarzy zapełniających centrum, obrzeża i przedmieścia. Ale wysiedliśmy. Czytaj dalej Dżakarta
Wiosna, ach to ty!
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA
Tym razem postanowiliśmy się nie certolić z jakimiś rzecznymi zakolami i zgarnęliśmy delikwentkę bezpośrednio do centrali. Niniejszym, ogłaszamy: K… (oleżanka) Zima A.D.2011 nieubłagalnymi prądami Oceanu Indyjskiego zmierza ku Europie. Jedyna wasza nadzieja w… przylądku Dobrej Nadziei? Ponoć lubi wciągać. Nawet pory roku.
A tymczasem my wpadamy w słodkie objęcia wiosny!
No dobra, dobra, mamy też dobrą wiadomość. Wiosna to tu początek pory deszczowej. No ale w takiej na przykład Boliwii…
Nic to, ściskamy z 7 stopnia szerokości geograficznej południowej 🙂
Post powstał na zajebistym notebooku Acer Aspire TimelineX
„Korrida”
KLIKNIJ TUTAJ, ŻEBY OBEJRZEĆ INNE OKŁADKI
I znów! W księgarniach pojawiła się właśnie piąta już książka o świecie, z okładką zaprojektowaną przez nas gdzieś między jednym a drugim bezdrożem. Tym razem o walkach byków. Kontrowersyjnie i krwawo.
Post i okładka powstały na zajebistym notebooku Acer Aspire TimelineX
Plotka?
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA
Panie na prawo, panowie na lewo. Taki jest podział. Zgodnie z tym podziałem panie przesiadują w podcieniach przy sklepach, panowie zaś w betonowej niby-altance tuż przy plaży. I jedni i drudzy zajmują się tym samym. Siedzą, patrzą na rozdzielającą ich drogę, ziewają, gadają. W oczekiwaniu na transport do portu trafiliśmy do panów. Okryłam się ciut szczelniej i dołączyliśmy do siedzenia, patrzenia, ziewania i gadania. Usłyszeliśmy tam taką oto historię: Czytaj dalej Plotka?
Czarno-białe, czarno-białe, bęc!
Zdjecie pochodzi ze strony www.petaduniauni.blogspot.com
Pływamy w wodzie, jak co dzień, mijamy rozszeleszczoną od kolorowo-rybkowych podgryzań pobliską rafę, schodzimy trochę niżej nad piaszczystą łachę a tam zspłłpssss, zza skałki czarno-biały wąż się zgrabnie wysnuwa, zerka na nas z ukosa i krętym zawijasem odpływa w błękitną głębinę. Oddychamy z ulgą, bo to nie wiadomo, kto on taki, skoro nawet się nie przedstawił. Tego samego dnia pytamy miejscowych nurasów:
– Takiego węża czarno-białego widzieliśmy, bać się, czy nie? Czytaj dalej Czarno-białe, czarno-białe, bęc!
Popołudnie
KLIKNIJ TU, ŻEBY OBEJRZEĆ ZDJĘCIA
Kota Sabang, popołudnie, a właściwie późne popołudnie, bowiem całe wcześniejsze jest zawieszone w trybie drzemiąco-przetrwaniowym. Trochę nie ma innego wyjścia, bo niewiele da się zdziałać, kiedy kiszki marsza grają, a tu grają Ramadanowo, (na) czczo/czczy/czci/czczą, przepraszam, zamyśliłam się, no tak czy siak, wiara bardziej duszom hartu przydaje niż ciałom, ciała trzeba porządnie nakarmić, żeby duszy szyków nie psuły. Ach, pokręciłam? Wybacz. Też głodna jestem, a człowiek głodny, kiedy przestanie już być zły, robi się lekko głupi.
Jak się nazywają te wszystkie cuda – roladki, placuszki, krokieciki, babeczki – trzeba by się tu urodzić, by pojąć. Choć… i to być może nie wystarczy? Bo co komu po nazwie, skoro ta sama panierowana mini potrawka potrafi skryć w sobie a to kapustę, a to marchewkę, a to makaron. Przepisów, recept, pomysłów na nie tyle, ile przekupek uwijających się radośnie za szklanymi gablotami. Trzeba tu żyć, na tym a tym dokładnie skrzyżowaniu, żeby się w tych różnorodnościach smaków połapać.
Ot na przykład:
Jest sobie w Indonezji taka prosta potrawa, nazywa się gado-gado. W trzech słowach i w teorii – warzywa z sosem z fistaszków. W praktyce – konia z rzędem temu, kto znajdzie dwa identyczne przepisy. Bo jedni mówią, że w sosie musi być mnóstwo chilli, inni, wręcz przeciwnie, wolą więcej cukru. Ktoś wrzuca liść lemonki, ktoś orzechy mieli na zupełną miazgę, kto inny tylko trochę. A to dopiero sos! Co należy nim polać? No jak to co? Warzywa! No ale jakie warzywa? Na rogu dają surowe i koniecznie z jajkiem. Pójdzie pomidor, sałata, ogórek, kiełki soi. Ale przecznicę dalej pani się obruszy: no jak to? same surowe? Kochana, ja ci mówię, najlepsze są gotowane, byle nie za długo i z prażoną cebulką. Kilka metrów dalej usłyszysz jeszcze o tempe, które warto dorzucić. Nie wiesz, co to tempe? O raju, nigdy nie skończę pisać tego tekstu jak zacznę tak wszystko tłumaczyć… I mrówki mi obiad wtrąbią, po całym dniu upragniony.
Post powstał na zajebistym notebooku Acer Aspire TimelineX