http://picasaweb.google.com/maugoska/NieMaTakiejMapy#
http://picasaweb.google.com/maugoska/Ibarra#
pierwsza mape przerysowalam z ulotki zawieszonej na scianie hotelu w quito. druga, dokladniejsza powstala w ibarra, w parku, w czasie wieczoru spedzonego z miejscowymi kierowcami. trzecia tworzylismy w drodze. na biezaco.
to najcudowniejsze uczucie, wiedziec, ze przeszlo sie pieszo i zobaczylo i ze oprocz wiosek, ktore dodalismy do mapy NIC WIECEJ tam juz nie ma.
dolina rzeki chota. rano kierunek ambuqui. sniadanie na rozdrozu i piechota spiekota do wioski. na mapach ona ostatnia. tam, spotkani w sklepie chlopcy wyliczaja jeszcze szesc. ale nie chcemy w gory. chcemy do rzeki i rzeka. wracamy do rozdroza.
boczna droga konczy sie po kilkuset metrach wiec cieniutka, stroma sciezynka zsuwamy sie po zboczu. podwieszany, nowy most. wrecz abstrakcyjny w tym krajobrazie. rzeka okazuje sie nieprzyjazna. nie damy rady pojsc ani brzegiem ani brodem. wiec dalej, mostem do widocznych zabudowan. wchodzimy do wioski. reakcje ludzi zdradzaja, ze niewielu bialych tu trafia. pytamy pioraca przy ulepionej z gliny chatynie kobiete o sklep. ta wola corke, zeby pokazala. dziewczynka wychodzi z domu, zauwaza nas i cofa sie wystraszona. w koncu pod presja matczynych oczu podchodzi i skulona jak szczeniak, nic nie mowiac prowadzi nas do sklepu. usmiecham sie i mowie jak sie nazywam. patrzy tylko i milczy. kiedy dochodzimy do jednej z chat, wskazuje ja palcem, szybko odwraca sie i ucieka. chata-sklep natychmiast zamienia sie w roj glow i oczu. wszyscy wygladaja. przez drzwi, przez okna, przez szczeliny. kilku chlopcow wychodzi. zaczynamy rozmawiac. troche na migi, troche rysujac pytamy gdzie jestesmy i czy damy rade dojsc ta strona rzezki do la chota. rysuja nam droge, wpisuja jeszcze jedna wioske. dziwia sie, ze chcemy isc skoro druga strona mozna dojechac… idziemy. mijamy kolejne domy i podworka. ludzie, gdy tylko nas spostrzega – zamieraja. czesc po chwili usmiecha sie i pozdrawia. droga z pusir do tumbato jest przepiekna. plantacje trzciny cukrowej, dookola gory, w dole rzeka. czasem jakis czlowiek. kazdy pozdrawia. kazdy sie dziwi. zmienia sie pytanie, z – skad jestesmy, na – dokad idziemy. w tumbato znow sprawiamy, ze rzeczywistosc zamienia sie w stop klatki. chwilowe milczenie i bezruch. po sekundzie co odwazniejsi cos krzycza. slonce pali, idziemy dalej. juz przestaje byc szkoda, ze tedy a nie brzegiem rzeki.
dlugo pod gore. siadamy odpoczac. cisze rozpruwa ryk silnika. szalony jeep, szalony kierowca. wsiadamy. po calym dniu kompletnego spokoju roztrzesiony rolerkoster gna kamienista, wyboista serpentyna. kierowca jedna reka trzyma kierownice, druga gotowane, jeszcze gorace jajka. co i rusz, glowa do tylu, do nas i pogawedki. zostawia nas w la chota na moscie.
tego dnia, jeszcze jeden obrazek. sklep przy drodze. otwarty na osciez. w sklepie nikogo. przez 10 minut nikogo. czekamy. przychodzi miejscowy. rozglada sie. gwizdze. szur szur z domu obok przybiega pani. sprzedaje, po czym znow zostawiaten sklep zupelnie samopas.
i dobrze. i tak wlasnie najlepiej, tak sie chce.
Wlasnie probowalem prowadzic druga reka trzymajac gorace jajka. Mam problem przy odwracaniu „glowa do tylu”. Prosze o tipsa.
bo najpierw trzeba sie nauczyc tyl na przod:)
Wieczór w parku z kierowcami, a tam promile mog? by? za kó?kiem, bo u nas to raczej nieeee.