TAKA CIEKAWOSTKA – NIE WSZYSTKIE, ALE WIĘKSZOŚĆ Z ŁAZIENEK
W KTÓRYCH MIELIŚMY (LUB NIE) PRZYJEMNOŚĆ – KLIKNIJ TU
Ona raz była w Dżakarcie i teraz trochę się wstydzi, że w domu nie ma prysznica, tylko ten gliniany, rdzawy dzban na wodę i plastikowy nalewak. I na nic tłumaczenia, ona i tak wie swoje – chcemy być eleganccy i tylko z grzeczności mówimy, że ależ nie, nic nie szkodzi, właściwie to nawet lepiej, bo, nie uwierzysz kochana, o całe niebo przyjemniej! Nie! – szybko kręci głową, stuprocentowa Azjatka – swoje zakłopotanie tuszuje zaraz śmiechem i – tak jak myślałam – nie wierzy.
Poniedziałkowy wieczór przywiał mi wspomnienie jej kruczoczarnych oczu, pochylonej głowy i małych, niemal dziecięcych, filigranowych dłoni błądzących jedna w drugiej, nerwowo rozbieganych zmieszaną nieśmiałością.
Powinnam była wziąć adres i teraz wysłać jej zdjęcie, może by odetchnęła…
Czynności zwykłe zaczarować. Albo może… docenić? Zwalczyć wreszcie przekorne, że kiedy masz, to nie masz, bo dobrze gdzie nas nie ma i dobre czego nie mamy, a to, co jest, to pstro. Banalnie i zawile? No to upraszczając…
Siedzieliśmy w wannie i nam się przypomniało. Kąpiel po azjatycku. Bez wanny, bez prysznica i, co najzabawniejsze, z dość paskudnym zazwyczaj plastikowym rondlem. Najcodzienniejsza codzienność. W domu albo za domem woda nazbierana w dzban, w beczkę, w zbiornik, w wiadro. I staje się koło tej wody, czerpie nabierakiem i leje prosto na głowę. Na włosy, na ramiona. Raz, drugi trzeci, setny… Bo nagle się człowiek rozpływa. I czas się zatrzymuje. I niedosyt wzbiera. I można tak stać w nieskończoność.
Ona by powiedziała, że może tak pod prysznicem, bo nie trzeba nic robić, woda leci sama, ciepła, luksusowo…
A dla mnie ten sam prysznic, brrr, szybki o poranku, przed pracą, w biegu, w locie, żadnej przyjemności. Nie to co ten jej dzban. Ogromny i gliniany. I woda taka chłodna, kiedy dokoła skwar, spływa leniwie po ciele delikatnymi strużkami, donikąd się nie spieszy, otula aksamitnie. Prysznic to przy niej narwaniec, bez wyczucia prostak, funkcja, czynność, powinność. Nie to co…
Siedzieliśmy w wannie i nam się przypomniało. To, co? Kto? To w marynarza. Liczymy od góry, od ciebie, na kogo wypadnie, ten bęc. Trzy-czteeery, no patrz, wygrałam, tam jest taki pojemnik, od biedy może być, ten biały, pod kuchenką.
Podkuliłam nogi, objęłam ramionami, broda o kolana, przymknęłam oczy, czekałam.
Czy uwierzyłaby, że my tutaj od święta, to, co ona na co dzień?
Post powstał na arcyklawym notebooku Acer Aspire TimelineX
he, he, he, ja tam wolę jednak tradycyjny europejski prysznic.
co kto woli. my szukamy malezyjskiego nalewaka na allegro! 🙂
Bardzo piękna notka. Dziękuję!
I ja za dobre słowo dziękuję!
Wszystkiego dobrego!
WItam!
Kibicuje całym sercem, bo Powsinoga jestem i zdaje się, że mimo wieku poszukuję wsparcia w mojej długo dojrzewającej decyzji o wynajęciu domu i wyruszeniu w świat……
Zapraszam
http://okiemwiewiorki.blogspot.comp/podroze.html
pozdrawiam
Takie kąpiele to już się zawsze będzie wspominać! A szczególnie, te na dworze, gdzieś w wiosce, na środku drogi, z baniaka o 5.00 rano o porannej mgiełce gdzieś w górach przy 12 stopniach, i chlust na głowę! Pięknie to opisaliście! 🙂