kota bahru. tydzien drugi.
nie, nie prosze pani, ja nie jestem szurnieta, tu m u s z a byc jacys o n i . to zwyczajnie niemozliwe, zeby takie rzeczy dzialy sie same z siebie, w az takim szalonym natloku i tak ot, przez przypadek. lazimy tymi ulicami, juz niemal z planem dzialania, bo kazdy spontaniczny krok doprowadzal nas tylko w kolejne slepe zaulki: nie ma – zamkniete – wlasnie wyszla – juz nie graja – za pozno – za wczesnie – poszedl do meczetu – nie da rady – pewnie w lutym…
powoli zaczynamy podejrzliwie sie rozgladac, czy sa tu jakies mikrofony, podstawieni przechodnie, plocienny horyzont… tomek podpisywales cos, kiedy spalam? -nieoczekiwany rozlam w szeregach – glejt o sterowany lajf show na podreperowanie buzdetu? no wez, juz nie sciemniaj, zasady sa takie, ze sla smsy i sobie decyduja, ze wszystko bedzie zamkniete i tylko obstawiaja ile wytrzymamy. tak? dlatego pan od latawcow zwija szybko pracownie, kiedy sie tylko zblizamy, przekupki znikaja z targu, kiedy chce zrobic zdjecie, spektakle teatru lalek zaslaniaja gruba szmata, autobusy odjezdzaja z dwugodzinnym opoznieniem i przekrecili upal na 40 w cieniu? o lodziach juz nawet nie wspomne, tak?
tak. kota bahru nie wspolpracuje. ekstremalnie nie wspolpracuje. normalna ludzka reakcja byloby wpakowanie czterech liter w najblizszy przejezdzajacy autobus. ale… nie. uparlismy sie, wydusimy z niego te kolory.
upierdliwie uparci – kota bahru, strzeż się, albo otwórz się!
wlasnie. bo potrzebujemy troche kolorow dla inez:)
Kota Bahru nie współpracuje, pewnie zamkneło
się jak fort, ale Wy potraficie wydusić z tego
miasta nie tylko kolory, wierzę w Waszą upierdliwość!!!