http://picasaweb.google.pl/maugoska/PotosiKopalnie#
nietrudno dzis sobie wyobrazic, jak wygladalo wnetrze tej gory 450 lat temu. nietrudno tez zobaczyc, jak wygladaly cuchnace siarka podziemne labirynty. i nietrudno poczuc, jak gryzl, jak przytykal pozbawiony tlenu kopalniany pyl. od chwili, gdy pierwszy kilof odbil sie gluchym echem od zbocza cerro rico, niewiele sie tu zmienilo.
eksplozja. dwie, trzy… ocho.. nueve… diez. mozemy isc. nad lukiem wejscia wisi krzyz. to wejscie jest granica. swiat na zewnatrz nalezy do boga, w swiecie na zewnatrz to do niego sie modlimy, w niego wierzymy, jemu oddajemy w opieke nasze rodziny, losy i zycia. ale to wejscie jest granica, poza ktora moc boga nie siega. swiatem wewnatrz, rzadzi szatan i dlatego wewnatrz musimy wierzyc w szatana, w el tio, pana podziemi.
mimo, ze to glowny korytarz, jest wasko, ciemno i nisko. swiatlo dzienne znika za pierwszym zakretem, oczy niechetnie przywykaja do migoczacych czolowek. srodkiem korytarza ida tory, po ktorych gornicy pchaja wypelnione po brzegi wagoniki. pol tony, tona. kiedy jedzie taki wagonik, trzeba szybko przedzierac sie lub cofac do najblizszej wneki, przywierac do wilgotnej sciany i czekac. inaczej bedzie accidente, wypadek. wagonik zmiazdzy.
slowo accidente jest wszechobecne. wszyscy wymawiaja je z namaszczeniem, ze smutkiem, ze strachem i modlitwa. tu kazdy kogos stracil, tu kazdy wie, ze w kazdej chwili moze stracic samego siebie. to dlatego trzeba liczyc wybuchy, zawsze musi byc tyle, ile zapalnikow, jesli jest mniej, to znaczy, ze cos poszlo zle, ze el tio byl zlosliwy, dynamit zostal w scianie i w kazdej chwili moze eksplodowac. to dlatego trzeba uwazac na niewzmocniony strop, ktory nie wiadomo kiedy runie, na szczeliny, czychajace na nieostrozny krok, na glebokie, kilkudziesieciometrowe szyby… tu kazdy ruch, kazda chwila to niemy pojedynek z accidente. a ta gora jest nienasycona. i bezwzgledna. bo ona sie msci, za to, ze ludzie ja okradaja i z tej zemsty zjada ludzi.
w jednej ze scian glownego korytarza majaczy niewielki, nieregularny otwor. w dole otworu majacza drabiny. ile ich jest, nie widac. powoli, po kolei, ostroznie zeslizgujemy sie po skale, szukamy stopa najwyzszej poprzeczki i rozchybotana, polaczona sznurkami konstrukcja schodzimy nizej i nizej i nizej i nizej. na kolejny poziom. tam, kilkanascie metrow w przod i znow klaustrofobiczna, waska studnia, znow drabina, druga, czwarta, piata, wreszcie skalna polka. robi sie coraz cieplej, tu wewnatrz, na nizszych poziomach temperatura dochodzi do 50 stopni. ciezko. duszno. a tu jeszcze raz. szczelina, krucha sciana, drabiny, jeszcze glebiej, jeszcze dalej, jeszcze nizej, gorac, huk. i nagle biel. i nie ma nic, korytarz wypelniony jest pylem rozmydlajacym swiatlo czolowek. idziemy po omacku, nic nie widac, poza hukiem nic nie slychac, ciezko zlapac oddech. mimo, ze zeszlismy w dol, wciaz jestesmy na sporo ponad 4000 metrow, juz sama ta wysokosc odbiera sile, kradnie tlen. a tu dodatkowo ten pyl, ta ciasnota, ten halas. doszlismy do konca. nagle cisza. z metnej, cuchnacej jasnosci wynurza sie dwoch gornikow, zblizaja sie, witaja, juz mozna spojrzec im w oczy, mozna dac prezenty, w koncu porozmawiac. jak sie nazywaja? tak i tak. ile maja lat? po niecale trzydziesci. jak dlugo pracuja w kopalni? prawie po pietnascie, zrezygnowane spojrzenia. i nagle zimny dreszcz. i trzaskajaca swiadomosc. juz zrzucmy ten sztuczny usmiech, bo przeciez wszyscy wiemy, ze przed nimi juz tylko krotka chwila zycia.
od momentu odkrycia zloz srebra, cerro rico pochlonelo osiem milionow ludzi.
dzis wciaz czynnych jest okolo 500 kopaln. pracuje w nich ok. 14000 osob. niewielka czesc zatrudniona jest w zapewniajacych opieke lekarska i rente spoldzielniach, wiekszosc, dziala na wlasny rachunek.
pomimo oficjalnego zakazu, do pracy zatrudniane sa dzieci.
wiekszosc kopaln nie ma zadnych zabezpieczen ani wentylacji, a do pracy uzywane sa jak przed wiekami, kilofy, metalowe prety i mlotki.
z powodu panujacych w kopalniach warunkow, nieustannego kontaktu z pylem i trujacymi gazami, pracujacy w nich gornicy umieraja w przeciagu dziesieciu – pietnastu lat od pierwszego zejscia pod ziemie.