wehikul ewangelizacji

rower.jpg
http://picasaweb.google.pl/maugoska/WehikulEwangelizacji#

dokad lodz nie doplywa, autobus nie dojezdza, gdzie nawet jeep nie moze, ten rower dojedzie. prowincja chaco jest trudna, rozlegla i nieprzyjazna. w porze suchej, palace slonce wzbija w powietrze tumany kurzu. pora deszczowa zamienia kazdy skrawek ziemii w gliniaste grzezawisko. a do ludzi dotrzec trzeba. padre carlos smieje sie, ze jego roweru nie powstydzilby sie nawet agent 007. moglbym byc konstruktorem samego jamesa bonda, zartuje. ale zartowac nie musi. ten rower to naprawde konstruktorski majstersztyk. ma folie przeciwdeszczowa i sznurek na wszelki wypadek, parasol chroniacy przed sloncem, siedzisko, by odpoczac, schowany w kierownicy bat na dzika zwierzyne, ma guampe na terere, zbiornik na wode z lodem, lusterka, migacze, kompas i klakson i telefon… a wszystko tak przemyslane, tak sprytnie uczepione, ze chyba i sam diabel lepiej by nie wymyslil.

dokad lodz nie doplywa, autobus nie dojezdza, gdzie nawet jeep nie moze, ten rower dojedzie. prowincja chaco jest trudna, rozlegla i nieprzyjazna. w porze suchej, palace slonce wzbija w powietrze tumany kurzu. pora deszczowa zamienia kazdy skrawek ziemii w gliniaste grzezawisko. a do ludzi dotrzec trzeba. padre carlos smieje sie, ze jego roweru nie powstydzilby sie nawet agent 007. moglbym byc konstruktorem samego jamesa bonda, zartuje. ale zartowac nie musi. ten rower to naprawde konstruktorski majstersztyk. ma folie przeciwdeszczowa i sznurek na wszelki wypadek, parasol chroniacy przed sloncem, siedzisko, by odpoczac, schowany w kierownicy bat na dzika zwierzyne, ma guampe na terere, zbiornik na wode z lodem, lusterka, migacze, kompas i klakson i telefon… a wszystko tak przemyslane, tak sprytnie uczepione, ze chyba i sam diabel lepiej by nie wymyslil.

prezent

DSC_6141.jpg
http://picasaweb.google.pl/maugoska/Swieta#

czasami los chce miec pewnosc, ze marzenie sie spelni.
najpierw przyniosl sjeste. dorwala nas w muzeum, informacja od pracownikow, ze musimy juz wyjsc. kiedy wrocilismy po poludniu obejrzec nieobejrzane, zaskoczeni naszym powrotem, zaczeli wypytywac. a co, a jak, a skad. z polski? a to niespodzianka, bo tutaj polka pracuje! i tak nas pani krystyna przytulila rozmowa, opowiesciami, cieplem i… informacja, ze owszem, ze jest tu ksiadz, salezjanin, dokladnie na naszej drodze. dostalismy numer telefonu.
potem na targu warzywnym targnal intuicja. chodz tomek wczesniej na barke, ja wiem, ze tu wszystko sie spoznia, najwyzej poczekamy… weszlismy jako ostatni, bo odplynela szybciej. dwie prawie godziny przed czasem.
na lodzi, gdy zawiodl telefon i nie chcial sie dodzwonic, podsunal zakonnice. naprawde? do padre zislao? a przeciez ja tam plyne! mozecie wysiasc ze mna, zadzwonie tylko, zapytam, czy miejsce jest na parafii.
a kiedy zadzwonila, nagle sie okazalo, ze gdyby jednak to wszystko, wciaz jednak bylo zbyt malo, dorzucil kolejna podpore, ksiadz mial wsiasc na ten statek.
i tak bysmy sie spotkali…

przepieknie dziekujemy.
za wzruszajaca wigilie, lamana po polsku, oplatkiem, za dni spedzone, czas, madrosc, za nocny rajd bezdrozami, uwage, usmiech, rozmowe, za jedna z tych chwil przeslicznych, w ktorych ma sie wrazenie, ze sie zlapalo za nogi samego pana boga.

aquidaban

DSC_5999.jpg
http://picasaweb.google.pl/maugoska/Aquidaban#

no, no, no, czesto sie to nie zdarza…
kiedy stanelismy twarza w twarz z plynaca na polnoc barka aquidaban, uslyszelismy go. pierwszy raz od nie pamietam kiedy, glos rozsadku rzucil zza plecow: macie wlasnie ostatnia szanse, zeby tu nie wsiadac. i nie chodzilo mu o to, ze na barce nie ma juz miejsca, to bylo widac na pierwszy rzut oka, dla niego przejscie trapem, dzielacym lodz od ladu bylo zwyklym szalenstwem. zostal na brzegu.
los wynagradza za wysilek. kiedy po pol godzinie, pokonalismy pierwsze dziesiec metrow prawej burty, pojawila sie nadzieja. z jednej z lawek mlody chlopak sciagal zapakowane owocami kartony. po godzinie bylismy w domu. nieugieta cierpliwosc przyniosla nam miejsce do przycupniecia oraz szczeline miedzy cebula a arbuzami, w ktorej wyladowaly nasze plecaki. zamieszkalismy w sklepie.
barka aquibadan zostala stworzona do przewozenia towarow. i w wielu krajach i wielu okolicznosciach tak by wlasnie bylo, ale tu, na polnocy paragwaju, w krainie pustkowia, bagien i bezdrozy jest jedynym sensownym transportem. dlatego, kiedy zaladowane zostana paczki, przychodzi czas na pasazerow. zasada jest jedna i bardzo prosta: wcisniesz sie – plyniesz. wcisnelismy sie jako ostatni.
siedzimy w przejsciu. lodz nie jest duza, ma jakies 25 metrow. no wiec siedzimy i patrzymy na nieustajacy sznureczek przeciskajacych sie ludzi. mija godzina, potem druga. zadna twarz sie nie powtarza. patrzymy na nich i jedna mysl nie daje nam spokoju. jak ci wszyscy ludzie beda spac, jak zamierzaja sie polozyc, skoro na stojaco i siedzaco wypelniaja cala przestrzen. to ze sobie poradza, wiemy, nie mozemy sie tylko doczekac, zeby zobaczyc jak to zrobia.
wnetrze aquidabana wyglada jak mrowisko. pozornie chaotyczne, w rzeczywistosci jest jednak perfekcyjnie sprawna wspolegzystencja tlumu. nikt tu po nikim nie depcze, nikt na nikogo nie wpada, nie zlosci sie, nie zzyma, nie narzeka, nie przeszkadza. jest bar, jest toaleta, trzy sklepy na dolnym pokladzie, na dziobie i rufie sie pali, w srodku jest ciszej, bo dzieci. na barce poza ludzmi plyna dwa male kociaki. placza sie miedzy nogami, klada na srodku przejscia, igraja z kocim losem a jednak dzieki uwadze nic zlego sie im nie staje.
nasz sklep jest jednobranzowy, sprzedaje tylko jedzenie. lecz pozostale dwa maja towary na kazda okazje. gdy doplywamy do portow, arbuzy, kanapki i soki znikaja pod gora bluzek, naczyn, czapeczek, zabawek, pod sufit wedruja klapki, termosy, lalki i torby a cale przejscie wypelnia gwar kupujacych kobiet. i nie ma godzin otwarcia, niewazne czy jest poludnie, dwudziesta czy trzecia nad ranem. tu rytmem zakupow i targow rzadzi rytm przybic do portow.
mielismy plynac trzy doby, najdalej, do bahia negra. los jednak splatal nam figla, spotkana w drodze siostra zmienila nasze plany. gdy stanelismy na brzegu, twarza w twarz z nasza barka, ten tak dobrze znany glos zalu, westchnal: i znow sie skonczylo.

zapiski z asuncion

DSC_5868.jpg
http://picasaweb.google.pl/maugoska/ZapiskiZAsuncion#

wciaz chodzimy glodni. nie, nie dlatego, ze nie ma gdzie kupic jedzenia. chodzimy glodni, bo nie potrafimy zrozumiec rytmu tego miasta. wciaz zaskakuje nas sjesta, wieczorna pustka ulic. nie chcemy jesc – wszystko otwarte, ulice pelne straganow, sprzedawcow, z koszami pelnymi empanad, chipas, kusza, namawiaja… a kiedy glodniejemy – wszystko znika jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki. ani duszy na ulicy. nasze zoladki nie wspolgraja z tym miastem.

pensiones. juz w montevideo krzyknely koronkami, bibelotami, plastikowymi ptaszkami w wielkich klatkach i papugami na przerdzewialych obreczach kol. pelne zamieszania, zmurszalych stuletnich historii, zapomnianych starych panien i skrzypiacych drzwi. wnetrza zawsze przepiekne, wysokie, czarujace, przeszklone, wewnetrzne patia, krete korytarze, plaskorzezby, zdobienia, bujane fotele i rozowe lampeczki. smrod i brud. karaluchy wielkie jak krowy, grzyb w lazienkach, przescieradla jak sito i zapadniete materace. ale jest tanio, pensiones sa zwsze najtansze, bo poswiecone marnej milosci pokoi na godziny. w asuncion, tu gdzie mieszkamy, troche inaczej. ktos postanowil udekorowac wnetrze. do zabytkowych mebli i stiukow dolozyl poblyskujace kiczem dyskotekowe kule i lustra. wszedzie pelno luster. ale to nic. i tak nie sa w stanie pochlonac powiewu lat minionych.

historyczne centrum asuncion jest martwe. spotkana w muzeum, pani krystyna mowi, ze zabily je centra handlowe. w nich pelno i gwarno. chodzimy po ulicach, slaniamy sie z goraca, przestajemy sie dziwic, ze ludzie uciekaja do tych molochow. tam chlodniej, tam klimatyzacja. a tu nie kazdego stac na klimatyzacje.

w tym upale czlowiek zaczyna zachowywac sie jak szczur. po zwierzecemu przemyka pod scianami, wlazi we wneki, przystaje w zakamarkach. chowa sie i przyczaja. ten upal zmusza do nieuczciwej, niesprawiedliwej walki o kazdy kawalek cienia. upal zmienia zycie. z dobrze zorganizowanego, pracowitego czlowieka robi rozmemlana gotowanke. nie da sie nic zrobic, nie da sie ruszyc, nie da sie pojsc. mozna tylko lezec i ciezko oddychac. a i to, to zbyt duzy wysilek.

kontrasty. caly paragwaj zdaje sie byc wielkim kontrastem. bogactwo zionie przesytem, rozlewa sie, krzyczy. bogactwa nie ma duzo, ale kiedy juz jest – jest skrajne. bieda wszechobecna, w wiekszosci indianska, smutna, czesto pijana. na spacerze niedaleko rzeki spotkane male dziewczynki. jedna z nich zadziera glowe i pyta: czy wy jestescie bogaci?

nareszcie!

zeszyty strony-78.jpg
http://picasaweb.google.pl/maugoska/Targi#

– pol kilo bananow ile kosztuje?
– a mammita to z ksiezyca spadla?
– ?
– ?
ha! po sekundzie dociera. zegnaj cywilizacjo… adios plastikowe warzywa wiednace na polkach marketow, adios rozklady jazdy, informacje i cenniki, hasta luego internecie w pokojach, hotelach i na placach, adios wymuskane paniusie i ciszo w kolejce na poczcie, nie zatesknimy za wami.
bo i jak, kiedy tu wrszcie znow swiat tetniacy i gwarny. hola! pokrzykiwania kierowcow, podroznych i naganiaczy. pachnie jedzenie przydrozne, bucha para z patelni, strzelaja bloki lodu w ukropie slonecznych promieni, dzieciaki rzucaja petardy, sprzedawcy ratuja w potrzebie, mam zestaw nitek, za tysiac, na pewno sie przydadza. nie chcesz? to moze plyte? zegarek? spinke? pilniczek?
– to ile bedzie za kisc?
– a szesc tysiecy, slodkie…
– tak drogo? uuuu, a u pani?
– szesc.
– eeee… chyba kupie gdzie indziej.
– e! czekaj mammita, stoj! cztery!
noooo wlaaaasnie:)

krzyk kamienia

DSC_5703.jpg
http://picasaweb.google.pl/maugoska/Misje#

„bog dal nam ziemie i stworzyl zywioly, bysmy mogli na niej zyc. dal nam tez reguly, ktorymi mamy sie kierowac, by zyc w zgodzie z natura rzeczy.
w naszej tradycji nie uzywalismy kamieni do budowy domow. jednak nasi przodkowie zwrocili sie do ducha-straznika kamieni  z prosba o pozwolenie stworzenia misji. pozwolenie zostalo udzielone, poniewaz kamienie mialy zostac wykorzystane w dobrym celu.
dzis, guarani ktorzy budowali misje nie zamieszkuja juz tych miejsc. jednak duch opiekunczy wciaz nad nimi czuwa. te kamienie sa zywe.”
itati brizuela, wspolnota chapa’i

bezsilnosc

DSC_5451.jpg
http://picasaweb.google.pl/maugoska/Guarani#

estella eulalia wyglada na zmeczona. dzis juz tylko jej dlonie i przeszywajace, glebokie spojrzenie zdradzaja dawna sile. odkad zrozumiala, ze w swojej walce skazana jest na samotnosc, odkad pojela bezmiar swojej bezsilnosci, jej glos przycichl a sylwetka sie zgarbila. ale nie, wciaz sie nie poddaje, tylko teraz, zamiast walczyc, robi swoje. po cichu i systematycznie, z sercem i niezlomnym, pamietajacym jeszcze jej mlodosc przekonaniem, ze warto, ze jako biala jest im to winna.
pojawila sie tu w 1987 roku, tym samym, w ktorym rzad argentyny uroczyscie przekazal indianom guarani 224 hektary ziemi i w ramach zadoscuczynienia za przeszlosc, zobowiazal sie zapewnic nowo powstajacej komunie wsparcie finansowe. mloda nauczycielka, pelna zapalu i werwy, wypelniona wiara, ze dzieki jej pomocy, indianie wyjda z cienia, zdobeda swiadomosc i narzedzia, by walczyc o swoje prawa. i ze ta nowa sila pozwoli zachowac ich tozsamosc, ich kulture, wierzenia i madrosc. w nowo zbudowanej, pokrytej blekitna farba szkole uczyla hiszpanskiego, rachunkow, biologii, geografii…
wtedy jeszcze nie wiedziala, w jak zlym kierunku to zmierza, ale dzis, juz jako dyrektorka tej samej szkoly, jak nikt zdaje sobie z tego sprawe. a na czym polega problem? hmm, to zle pytanie, to nie jest jeden problem, tu, tych problemow jest wiele. milknie, rozglada sie dookola, mierzy nas wzrokiem, jakby wazyla, czy moze, czy nie moze, chce, czy nie chce mowic. w koncu postanawia sie otworzyc.
kacyk i wspolnota.
bo tu nie mowi sie wodz, ale el cacique – kacyk. kiedys, jeszcze w dzungli, wspolnoty guarani skladaly sie z pochodzacych z tego samego miejsca, czterdziestu, piecdziesieciu rodzin. na czele wpolnoty stal kacyk, rowny prawami z szamanem, pod nimi rada starszych – glow rodzin, rzadzila cala wspolnota, podejmowala decyzje, wybierala i obalala kacyka. to tworzylo naturalny system kontroli sprawowany przez wszystkie rodziny. kacyk musial liczyc sie z ich zdaniem. my tutaj, zamiast 40-50 mamy 247 rodzin. poniewaz prawo argentynskie zapewnia indianom guarani ochrone, sciagaja oni nawet z bardzo daleka, z paragwaju, z brazylii. tu dostaja ziemie, pomoc finansowa i dokumenty. dolaczaja do wspolnoty. dolaczaja? teoretycznie tak. jednak praktycznie, brak wspolnych przezyc, korzeni i pochodzenia nie pozwala stworzyc silnych wiezow. bez silnych wiezow, rodziny nie wspolpracuja, kazdy dba o swoje sprawy. bez wspolpracy nie ma jednoglosnej rady starszych. bez jednoglosnej rady starszych, nie ma jak obalic kacyka. ten staje sie wszechwladny…
kacyk i prawo.
na terenach podarowanych indianom przez rzad obowiazuje prawo guarani. argentynska policja i sady nie maja nic do powiedzenia. wladze podjely to ryzyko, by umozliwic indianom stworzenie autonomicznych, opartych na tradycyjnych zasadach wspolnot. silvino moreyra, tutejszy kacyk ma wyksztalcenie prawnicze. wie, ze na swoim terenie jest bezkarny…kacyk i pieniadze
nie prowadzi ksiag przychodow, nie placi podatkow, nie rozlicza sie z rzadowych dofinansowan ani zyskow z turystyki. nasza wspolnote odwiedza okolo 60 turystow dziennie, kazdy z nich, za mozliwosc przejscia szlakiem opowiadajacym o zyciu, kulturze i tradycjach guarani placi 50 pesos, sami policzcie. wiekszosc tych pieniedzy trafia do kacyka…
kacyk i rozrywka.
ten zas, poza kiloma mniejszymi, ma jedna ogromna slabosc. hazard. wiekszosc wieczorow spedza w kasynach puerto iguazu…

estella eulalia wie, ze z kacykiem nie wygra. swiadomie poszla na kompromis, by moc tu zostac, by moc robic to, co dla niej najwazniejsze – walczyc o indian, ktorzy z roku na rok gubia sie coraz bardziej. to dlatego przymyka oczy, przemilcza, udaje, ze wszystko jest w porzadku. jej twarz tezeje, smutnieje, mysli odbiegaja w przeszlosc.
paradoks.
kiedy tu przyjechalam uczylam hiszpanskiego, matematyki, historii…, takich „cywilizowanych” przedmiotow. dzis, sama nie moge w to uwierzyc, jestem niemal jedyna osoba, ktora moze im opowiedziec o ich wlasnej kulturze, religii, tradycjach. na lekcjach ucze jak funkcjonowaly wspolnoty, jak wygladaly wioski, kim byl szaman, jakie sa swieta, ceremonie i obrzedy guarani. to straszne, ze jesli nie dowiedza sie tego w szkole, to prawdopodobnie nie dowiedza sie nigdzie.
tozsamosc.
kiedys, tradycja przekazywana byla przez rodzine. podczas codziennych, wspolnych posilkow starsi mowili, uczyli, dzielili sie doswiadczeniem, wieczorami cala rodzina siadywala wokol ognia i sluchala legend, historii i wspomnien. dzis pozostal juz tylko ten ogien po srodku domu, reszta zostala wyparta przez telewizje. zobaczcie, czasem dom, to tylko kawal folii umocowanej na kilku tyczkach, nie ma biezacej wody, nie ma toalety, spia na golej ziemi a telewizor stoi. i moze nie byloby nic zlego w tym, ze stoi, gdyby nie to, ze mlodzi bezkrytycznie wierza we wszystko, co w nim zobacza. a potem nie chca juz sluchac starszych, przestaja ich szanowac, bo chca zycia z filmow, z reklam i seriali. a starsi… oni tez juz coraz czesciej przestaja mowic, rozleniwiaja sie, milkna zapatrzeni w mydlana banke zapomnienia. i nawet nie zauwazaja jak rok po roku, coraz bardziej traca to, co maja najcenniejszego – samych siebie.
bezsilnosc.
cala sila indian tkwi w korzeniach, we wspolnocie i jednosci. pozbawieni tych fundamentow sa slabi, staja sie nieodporni na cywilizacje, tak jak kiedys na choroby. i nie ma dobrego rozwiazania, czasu sie nie cofnie, nie wyprowadzi sie ich do dzunglii, nie odetnie od wspolczesnego swiata. a ten systematycznie ich niszczy, omamia zadza posiadania, upija, rozleniwia, odbiera zdolnosc zycia w zgodzie z natura, frustruje. przez cale wieki ich zycie oparte bylo na wspoldzialaniu, rownym dzieleniu dobr, silnych wiezach z dzungla, rzekami i wierzeniami. dzis, bezwiednie skazuja sie na zycie w pojedynke. a oni w glebi duszy sa bezbronni i naiwni jak dzieci, nie potrafia sobie z tym radzic.
szok.
te zmiany wzynaja sie w ich najglebsza swiadomosc, zmieniaja myslenie, niszcza najwieksze swietosci. jak daleko to zabrnelo? najdalej. nie wiem czy potraficie to zrozumiec, czy wiecie co dla guarani oznacza targniecie sie na wlasne zycie. tu samobojstwa nawet nie sa tabu, nigdy nie musialy byc zabronione. one w sposobie pojmowania swiata, w mentalnosci po prostu nie istnialy.
dwa lata temu, w 2007 roku, znalezlismy nad rzeka kilku chlopakow. stali po pas zanurzeni w wodzie i ostrymi kamieniami probowali roztrzaskac sobie glowy.
nadzieja?
na szkolne podworko wybiega gromadka dzieciakow. dwoch chlopcow, zwabionych nasza obecnoscia podchodzi niesmialo i zaczyna sie przygladac. jak sie nazywasz? pytam jednego. carlos, odpowiada, peszy sie po dzieciecemu, ale po chwili, jakby tkniety odrobina smialosci dodaje: kuarahy. i nagle, juz wyprostowany tlumaczy: to w guarani znaczy slonce. twarz estelli eulalia muska delikatny usmiech…

disfrutar

disfrutar.jpg

niech wszystkie drzewa, spiewa, nieba, robaczki i ptaszki blogoslawia dzien, w ktorym uslyszelismy to slowo.
disfrutar…
po polsku, slownik-kaleka, upiera sie ze: korzystac i jako drugie znaczenie, podaje uzywac, zazywac… anglicy, o zgrozo, ciut blizej w znaczeniach sie odnalezli, rzucaja czasem do siebie optymistyczne: enjoy! lub, ciesz sie, znajdz zadowolenie…
francuski, niemiecki, szwedzki…pojecia bladego nie mamy, lecz coz nas i one obchodza! my z polski, to chcemy po polsku. niniejszym postulujemy o nowe slowo w slowniku, bo chcemy disfrutarowac, ba! od jakiegos juz czasu niezlomnie disfrutarujemy. bo zamiast sie meczyc, isc pieszo, mozna disfrutarowac, i spacer i chodzenie i nawet krzaki przydrozne i nagle sie wszystko zmienia, ladnieje, rosnie, usmiecha, bo nagle codzienna codzennosc staje sie wyjatkowa, staje sie mila, przyjazna, bo… disfrutarowana i lzej na sercu sie robi i jakos swiat lagodnieje i mysli nagle mniej czarne i pan policjant mniej srogi i wszystko to dzieki temu, ze po dekadach trzech z hakiem, dane nam bylo uslyszec: porque no disfrutar, chicos?
no wlasnie. porque no?